Skip to main content


© The Gospo’s

Emigracja i życie w Australii

Emigrantka w czasach zarazy. Gdzie jest dziś mój nawiększy strach?

By 1 maja, 202012 komentarzy
Emigrantka w czasach zarazy. Gdzie jest dziś mój nawiększy strach?

Jak się w tym wszystkim mam? Nie wiem. Każdego dnia dochodzę do chociaż jednego nowego wniosku, jednocześnie gubiąc sens wcześniejszych. Boję się, bo codzienność udowadnia coraz dosadniej, jak bardzo jest nieprzewidywalna. Z drugiej strony widzę czasem drobne pozytywy, wierząc, że to wszystko minie. Minie, bo wszystko w końcu mija. 

Chwilę potem wracam do początku, zalana strachem, jak ten gość na ławce w piątkowe popołudnie.

Budzę się rano ze świeżą głową, z tym chwilowym, miłym przekonaniem, że to się przecież nie może dziać. Wyglądam za okno. Jest spokój. Jest tak… zwyczajnie.

Tylko, że świat turla się z górki od tygodni, nabierając tylko rozpędu.

Tak szczerze, nie zmieniło się dla mnie wiele. Bycie w domu, gdy jestem w Brisbane, jest normą. Tak samo, jak relacje na odległość czy dokarmianie wewnętrznego introwertyka samotnością.

Pracę zdalną przy kuchennym blacie, na kanapie, z kijowym internetem mam opracowaną niemalże do perfekcji. Tylko teraz nie mam pracy. Dla mnie tak samo, jak dla wielu innych, to nie jest obawa przyszłości, a teraźniejszość. Nie oszukuję się, myśląc, że ludzie szybko wrócą do podróży, szczególnie tych dalekich jak Australia. Nie wrócą, bo nie będzie ich na to stać i będą bali się wypuścić nieznany świat. Moje ambitne plany i marzenia rzeczywistość weryfikowała już zresztą od długiego czasu, ale o tym innym razem.

Co dalej zawodowo? Jeszcze tego nie wiem. Myślę. Wypatrują znaków. I między innymi dlatego piszę ten tekst, żeby harmider w głowie nieco ustał.

Zaczynanie od początku nie jest dla mnie nowością, choć oczywiście zawsze przeraża na początku. Odrazu włącza mi się ten nerwowy odruch ruszania szczęką.

Przeprowadzka do Australii to ogromna lekcja, którą odbywam od 7 lat. Zmienianie branż, kombinowanie, czym się teraz zająć i przyuczanie się do nowych obowiązków — przeszłam przez to wszystko już kilkukrotnie, a śladów na kolanach, które zdarłam wielokrotnie, nie zliczę. Ale wiem też, że nie utonę. Pewnie tylko nieco schudnę, bo w stresie jem niewiele. Nie lubię się nim dzielić, a może to on woli mieć mnie tylko dla siebie?

Tak. Emocje i lęki trzymam w sobie. Niestety. Tu znów przychodzi na ratunek pisanie. Przelewanie emocji na papier przychodzi mi dużo łatwiej niż potok słów. Ale może czas to zmienić?

Lubię ludzi, tylko, że w małych dawkach. Od grupowych spotkań dystansuję się na tyle skutecznie, że coraz rzadziej ktoś, gdzieś nas zaprasza. Nie ubolewam. Wolę wieczór przy winie z bliskimi niż harmider w barze. Nie martwi mnie więc ich zamknięcie.

To całe „zachowywanie dystansu” też mi nie przeszkadza. Oswoiłam swoje własne towarzystwo już dawno temu i to z własnego, a nie czyjegoś wyboru. I, mimo że często jestem (byłam) w drodze, lubię być w domu. Sama.

Nie znaczy to, że społecznie nie uschnę. Uschnę, bo każdy z nas potrzebuje ludzi, nawet w tych małych dawkach.

Ograniczone kontakty z najukochańszymi to coś, co musiałam zaakceptować, decydując się na zamieszkanie w Australii. Zaakceptowałam, ale nie znaczy to, że część mnie bezustannie nie więdnie z tęsknoty. Nie spotykam się na niedzielne obiady, nie bywam na imprezach urodzinowych, nie chadzam na wspólne spacery, nie ma mnie fizycznie wtedy, gdy fajnie byłoby, gdybym była. Ale mnie nie ma, bo jest 14 tysięcy kilometrów dalej.

Internetowe rozmowy i swobodę w nich mam opracowane do perfekcji. Moi bliscy również. Gotuję — dzwonię do mamy, opieram telefon o ścianę i zerkam na ten mały obrazek, gdzie widać jej twarz, podczas krojenia cebuli. Łzy lecą czasem, ale nikt nie musi wiedzieć, czy to od cebuli, czy nie. Nawet ja. Siadam do porannej kawy i sprawdzam, kto jeszcze nie śpi, albo to ja dołączałam się do koleżanki, na śniadanie i popijam gin z tonikiem.

Ten ważny fragment mojego życia od lat, jakby nie patrzeć, toczy się przez internet. 

Dziś jest jednak wielka różnica.

Na pytanie o to, czy nie boję się jechać sama w podróż dookoła świata, odpowiadałam — zawsze mogę wrócić. To samo z emigracją, na własne myśli o tym, “a co będzie jak”, odpowiadałam sama sobie — zawsze mogę wrócić.

To tu jest dziś mój największy strach.

12 komentarzy

  • Julia Raczko pisze:

    I ty się trzymaj! Wysyłam dużo dobrej energii, które wreszcie do mnie dotarła.

  • Julia Raczko pisze:

    Hej Paulina! Dziękuję za Twoje słowa. Tak, jesteśmy w tym wszystkim razem!

  • Paula pisze:

    Droga Julio,
    myślę, że wielu osobom ten wirus poprzewracał życie. I że wiele osób się boi, wiele osób ma huśtawki nastrojów. Ale to dobrze, że ludzie się tym dzielą. Bo gdyby się nie dzielili, to wiele osób byłoby przekonanych, że teraz to wszyscy tylko joga, nadrabianie filmów, produktywne spędzanie czasu, super gotowanie i w ogóle. A tak to wiemy, że prawie każdy teraz się boi, zastanawia co dalej. Że jednak siedzimy w tym wszystkim razem.
    Myślę, że fajnie też że możesz sobie powiedzieć – “zawsze mogę wrócić”. To zawsze sprawia, że nie boimy się robić czegoś nowego i ryzykować. I cieszę się, że mimo iż póki co zdecydowałam się z partnerem zostać na emigracji, to “zawsze mogę wrócić”. <3

  • Budelewska pisze:

    Julia, dzięki 🙂
    U mnie taki koronowy zastój,raczej mentalny, ale przecież nie jestem odosobnionym przypadkiem. Wiesz, ten twój wpis mnie bardzo poruszył, poza tym,podobnie jak Ty czuję,że jak sie coś pisze to głowa sie uwalnia 🙂 Trzymaj się dzielnie i dziękuję Ci za to że otwarcie piszesz o trudnosciach, że też zachęcasz innych do tego.

  • Przemek pisze:

    Hej Julia. Nie wiem czy Cię to pocieszy, ale znam ludzi w Polsce, którzy mając rodzinę za miedzą, też widują się z nimi tylko przez ekranik. To minie, każda zaraza mija. Byleśmy ją przetrwali w dobrym zdrowiu. Pozdrawiam z Melbourne – teraz od Was równie daleko jak Warszawa.

  • Budelewska pisze:

    Cześć Julia,

    Twój post jest bardzo przejmujący, czuję Twoje rozterki pod skórą, z wieloma totalnie empatyzuję, bo przeżywałam to samo wielokrotnie aż do umęczenia! Zmiany miejsc (w moim przypadku) działały pozytywnie ale i bardzo destrukcyjnie na wielu poziomach. Bycie w Australii to jak dotychczas dla mnie nieustanne poszukiwanie swojej profesjonalnej drogi.
    ALe…nie chodzi tu o mnie…Pamiętam Twoje wpisy, kiedy zaczynałaś swoją nową fajną pracę czyli bycie takim kumplem do przeżywania Australii z innymi (mam nadzieję,że dobrze to ujęłąm)
    Zdaję sobie sprawę ile włożyłaś w to wysiłku i planów i jakie miałaś nadzieje. Dlatego tak mnie wzruszyło to co napisałas, bo zdaje się,że znalazłaś się na pewnym zakręcie. No i to przez co przechodzisz jest dużym wywaniem.
    Mam nadzieję,że pisanie o tym daje ci więcej miejsca w głowie na nowe! bo takich własnie bolesnych momentach powstaje coś nowego 🙂
    Przesyłam Ci uściski z Perth i pozdrawiam
    Gosia

    • Julia Raczko pisze:

      Gosiu! Fajnie, że napisałaś. Dziękuję. I za poklepanie po plecach też dziękuję. Bardzo. I ja cię ściskam bardzo. Trzymaj się! Mam nadzieję, że u ciebie wszystko ok?

  • Magda pisze:

    Droga Julio,

    wprawdzie nie kroje cebuli, ale u mnie w oku również pojawiła sie łezka czytając twój tekst.

    Bardzo dobrze rozumiem twój strach i obawy przed tym co będzie dalej.
    Ale jestem pewna, ze zawsze pokazuje nam sie jakaś nowa droga życiowa, i wierze w to ze ty napewno ja znajdziesz!

    Los emigrantki nigdy nie jest łatwy, bo zawsze, przynajmniej ja tak to odbieram, będzie nam brakować ukochanych bliskich którzy sa daleko. Sa lepsze i gorsze dni.

    Nawet w Europie granice aktualnie sa zamknięte, i nie wiadomo kiedy będzie można znowu odwiedzić rodzine…
    Unia europejska jakoś nie jest teraz taka europejska.
    No wiec siedzie tutaj i tez sie zamartwiam. Podobnie jak ty.

    Zyjemy w dziwnych czasach, ale mam nadzieje ze może jednak ten trudny okres nas zmieni? A co było gdyby nagle ludzie doszli po tym wszystkim do tego, ze szliśmy w złym kierunku? Za szybko, za dużo ignorancji i za mało tolerancji? Nigdy nie zaszkodzi mieć choc odrobine nadzieji.

    Pozdrawiamy was bardzo cieplutko z Austrii:-)
    Magda i Kurt

    • Julia Raczko pisze:

      Hej Magda! Jak miło cię “czytać”. Dziękuję, że napisałaś i dziękuję za to zrozumienia. Trzeba mi go bardzo. Też mam taką nadzieję – że to wszystko zmieni nas na lepsze, zmieni świat na lepsze, sprawi, że będziemy doceniać i szanować. Buziaki dla Was! Trzymajcie się.

  • Anna pisze:

    ❤️

Leave a Reply