Skip to main content


© The Gospo’s

Historie z drogiPodróż Dookoła Świata

Głodne w drodze. Kubańskiej wycieczki ciąg dalszy

By 13 maja, 20174 komentarze
Głodne w drodze. Kubańskiej wycieczki ciąg dalszy

Kuba zaskakuje. Zaskakuje na każdym kroku. Ma miliony tajemnic, które niechętnie zdradza. Bardzo niechętnie. Trzyma je zamknięte pod kluczem, zakopane głęboko pod ziemią, owiane zmową milczenia. Ale ma też tajemnice, które zdradza całkiem niechcący… Podróż przez Kubę jest zaskakująca na każdym zakręcie.

Kuba podczas samotnej podróży dookoła świata 2012/2013. Tajlandia – Malezja – Indonezja – Australia – Nowa Zelandia – Polinezja Francuska – Chile – Peru – Kuba – Meksyk. 

IMG_8288

Wspomnienia z Kuby

Po kilku dniach w Hawanie, wyruszyłyśmy w podróż samochodem po Kubie. Najpierw pojechałyśmy przez Cienfuegos do Trinidadu, aby wreszcie znaleźć się Remedios.

Jak zawsze prosimy o śniadanie na 8:00 rano. To motywuje Sternika i mnie do wstania. Szkoda czasu na leżakowanie. Zwlekamy się zatem, zjadamy co mamy do zjedzenia, pakujemy bagaże i wykonujemy szybki rzut okiem na Remedios. Całkiem przyjemna mieścina. Widać, że niepopularna. Trochę pusto, trochę dziko, ale jakoś. Jest trochę gadżetów z old schoolowego wesołego miasteczka. Są murale i zamknięty kościół. I oczywiście puste sklepowe półki.

Można by tu połazić, ale dziś nasz ostatni zmotoryzowany dzień. Jutro musimy zwrócić Pikaczu. Buu… Będzie smutno! Odpalamy silniki i przemieszczamy się w kierunku Santa Clara. Mówią, że nie warto, ale my chcemy zobaczyć. To w końcu tu, w 1959 roku, miała miejsce bitwa decydująca o losach kubańskiej rewolucji! Atrakcja obowiązkowa do odhaczenia.

No dobra, dobra – żartuję. Nie dlatego tu jedziemy. Po prostu mamy po drodze i robimy małego stopa. Miasto jest spore. Nawet występuje tu coś w stylu mini korków. Uzupełniamy płyny w kafejce Europa, spacerujemy tzw. bulwarem, a w drodze powrotnej odbijamy w lewo, na górę z panoramą na całe miasto oraz jednym z pomników upamiętniających Ernesto “Che” Guevarę, ale nie tym najsławniejszym. Sternik się wspina. Odwracam się na chwilę i odwracam się znowu, a ona z kimś gada. Pędzę więc i ja pod górę sprawdzić, co się dzieje! Pewnie każą nam płacić, złodzieje! Za wszystko tu każą płacić? Nawet za to, że się wspinasz pod górę? Ej! Cicho! Ciii… Co ja słyszę? Nieźle brzmiącą polszczyznę z ust Kubańczyka. Ale jak to? Skąd zna język? Tego nie wiem. Musielibyście spytać Sternika. Pan chciał sobie tylko pogadać, a potem zabrać nas, jak 99% innych Panów spotkanych w różnych miejscach, do fabryki cygar oczywiście. Ale my cygar nie lubimy. Po za tym zdrowy rozsądek nie pozwala nam iść z Panem. Żegnamy się i jak zgrabne kozice wskakujemy na szczyt, trzaskamy po kilka fotek i lecimy dalej. Daleka droga przed nami.

Po krótkiej dyskusji, postanawiamy jechać do Hawany tzw. “zadupiami”, żeby nieco więcej zobaczyć. Może bardziej niebezpiecznie, ale przemierzyłyśmy już ponad 500 km. i nic nas nie zaniepokoiło, więc podejmujemy ryzyko. Jest tylko jedna rzeczy, która nas nieco dołuje… Ostatnie pesosy w portfelu i nadal nie działające karty. Ehh… Sprawdzamy różne opcje. W Hawanie jest Western Union, więc ktoś może przelać nam gotówkę. Możemy też podjąć próbę zapożyczenia się u kanadyjskiego ukochanego Iskierki, tylko trochę głupio bo mało go znamy. No i opcja trzecia – polski konsul. Dzięki super pomocnej koleżance ze studiów mamy już do niego namiary. Na razie staramy się nie panikować, tylko oszczędzać. Plan jest taki – zamierzamy odwiedzić najbardziej turystyczne miejsce na wyspie, Varadero, bo tam na pewno będą działające banki i bankomaty. Jak nie będzie, to dopiero zaczniemy głośno krzyczeć i płakać. Rozsądnie? W miarę.

Jedziemy sobie przez zapomniane miasta. Mijamy komunistyczne zakłady pracy, kolejny opuszczony ośrodek wypoczynkowy przy bezludnej plaży, tory robiące za pastwisko dla krów. Z dreszczykiem emocji wjeżdżamy na teren wojskowy, ale na szczęście nikt nas nie zatrzymuje. Uff… Niebo jest błękitne, delikatnie oprószone białymi chmurami. Po bokach pola, trochę piachu w kolorze ceglanym, gdzieniegdzie drzewa. Co jakiś czas mija nas piękny amerykański wóz. Potem jedzie ktoś na koniu. A dalej ktoś idzie piechotą. Zwierząt jest mało. Ptaki latają rzadko. Na wjazdach do miast i wiosek wita lub żegna nas hasło Hasta la victoria siempre, pochodzące z tekstu piosenki wychwalającej Che Guevarę i opowiadającej o kluczowych dla rewolucji momentach. Czasem widać wymazane na murach “REVOLUCION“. I cytaty z Fidela. Różne cytaty. W różnych dziwnych miejscach wypisane.

Już po trzeciej. Powoli robimy się głodne, ale jak na złość przez dziesiątki kilometrów nie ma żadnej większej miejscowości. Nie ma sklepu. Nie ma knajpy. Zmuszone przez żołądki, przyklejone z głodu do kręgosłupów, zatrzymujemy się w pewnej wiosce. Bardzo kubańskiej wiosce, gdzieś niedaleko Marti. Jest okienko, a napis nad nim mówi że dają tu… pizzę! To, że zatrzymujemy się “tu” ewidentnie interesuje miejscowych. Ale to, że wysiadamy “tu” i “tu” zamierzamy coś zjeść, wprawia ich w osłupienie. My, dwie grzeczne, głodne jak wilki europejki, stajemy posłusznie w kolejce. I się zaczyna. Gapienie. W życiu nie czułam się tak obserwowana! Od stóp do głów. Sznurówki, skarpety, spodenki, bluzka, tatuaż, włosy, oczy, skóra, podkoszulka, dłonie, usta, uszy, pośladki, ramiona, nogi, kolana. Na całym ciele czuję czyjś wzrok. Nie idzie się przyzwyczaić. Mówię do Sternika: “Też się na nich gapmy. Może odpuszczą”. Nic z tego. Nie działa. Więc grzecznie stoimy w tej kolejce poddawane bacznej obesrwacji i zamawiamy naszą pseudo pizzę. Ale tylko jedną. Wiecie ile kosztuje? 5 pesos!!! Czyli jakieś 16 złotych za kawałek ciasta z serem. Chore! Cho-re!

Nadal się na nas gapią. I dziewczynki w mundurkach i starszy Pan i mały chłopczyk. Wszyscy. A my stoimy, jak te osły i płacimy 5 pesos za nędzną imitację pizzy! Co za….!!! Uwaga. Teraz niespodzianka. Super uczciwy Pan sprzedawca przelicza nasze 5 pesos convertibles, czyli turystyczne pesos, na pesos ichniejsze. I wydaje nam resztę w kubańskich pesosach. Okazuję się, że te 5 pesos za jedną pizzę to było “ich” 5 pesos, a nie “nasze” 5 pesos. Otrzymujemy resztę – około 100 CUP, czyli 100 kubańskich pesos. 1 CUC, czyli pesos convertibles to jakieś 25 CUP, kubańskie pesos. Namieszałam, nakręciłam? Kumacie coś?

To nieważne! Ważne, że odkryłyśmy że wcale nie jesteśmy takie biedne! Możemy jeść i pić tam, gdzie lokalesi, za ich gotówkę i wyżyjemy za resztki naszych oszczędności przez następne pare tygodni! W tym barze jesteśmy już niestety spalone, wyszłybyśmy na kretynki zamawiając kolejną bułę, ale nadal jesteśmy głodne…

Znając pieniężną tajemnicę, zatrzymujemy się w kolejnej mieścinie, po kolejną pizzę. Rozpusta. A co! Stać nas! Menu nie jest zbyt wyszukane, wystrój restauracji też nie, ale jest żarcie.

Kuba pełną gębą! Pizza i TuKola. Zestaw prawie, jak w domu. Znowu zostajemy poddane bacznej obserwacji, więc wskakujemy z naszymi pseudo pizzami do Pikaczu i pędziemy dalej przez nieznaną krainę. Tylko teraz jest trochę inaczej. Głodny Polak, to zły Polak. A my jesteśmy najedzone. I szczęśliwe.

Po całym dniu kubańskiej tułaczki, docieramy wreszcie do boskiego Varadero. Boskiego?! Tu jest okropnie! Olbrzymie molochy, stare hotele, niektóre zrobione na “nowe”, blokowisko. Normalnie blokowisko z pokojami za 400 dolarów. Dramat. Równie turystyczne Cayo Santa Maria było sto razy ładniejsze! No dobra, ale jesteśmy tu nie bez powodu. Bank. Jest bank. I jest działająca karta!!! Najzwyklejsza Master Card z Mbanku. Ważna informacja – karty Citi Banku np. są na Kubie totalnie bezużyteczne. Kubańskie banki nie obsługują banków amerykańskich. I już. Mamy kasę i spokój ducha i jedziemy dalej.

Ostatnią noc spędzamy w Matanzas, godzinę drogi od Hawany. Nie ma tu dużo miejsc do spania, ale w końcu znajdujemy casa particulares z garażem. To też informacja do zapamiętania dla przyszłym kubańskich podróżników. Jeśli na Kubie wypożyczasz auto, to musisz je trzymać albo w garażu, albo płacić 2 pesos za noc jakiemuś chłopkowi, za tzw. czujne oko. A na Kubie sobie lepiej kłopotów nie narobić… Oj nie. Nie chciałabym się tu użerać z ubezpieczycielami, albo policjantami. Podziękuję za takie atrakcje i pójdę spokojnie spać, wiedząc że nasze Pikaczu śpi równie spokojnie pod dachem. To tyle na dziś. Reszta kubańskich opowieści niebawem. A potem będzie tequila i Meksyk!

Kliknij i czytaj kolejną część relacji z podróży dookoła świata! 

Więcej o podróży dookoła świata znajdziesz tutaj.

Jeśli podobała Ci się ta opowieść – zostaw komentarz, albo przekaż dalej! Będzie mi bardzo miło. Dziękuję! Julia.

Zastanawiasz się, nad podrożą dokoła świata?

Mam dla Ciebie 16 powodów, dla których powinieneś wyjechać jeszcze dziś!

4 komentarze

  • Evi Ta pisze:

    Bardzo fajny tekst i pomocny, bo właśnie w poszukiwaniu informacji o podróżowaniu po Kubie tu trafiłam. Jak widzę jest tego więcej więc zabieram się za czytanie 🙂 Pozdrawiam!

  • Ola Djka pisze:

    Kuba zaskakuje, to fakt 🙂 Ja pamiętam jak jadąc przez kubańskie zadupia , trzymając mapę w ręku zapytałam lokalesa w pewnym miejscu, w którym kończyła się droga w środku “lasu”, gdzie jesteśmy i żeby pokazał na mapie, a on spojrzał na mapę i powiedział, że tego miejsca nie ma na mapie i sobie poszedł… i było zgadywanie;)

Leave a Reply