Skip to main content


© The Gospo’s

PodróżePorady

Jak podróżować we dwoje i… się nie pozabijać

By 10 maja, 20204 komentarze

Podroży we dwoje tak, jak życia we dwoje trzeba się nauczyć. Ta nauka trwa wiecznie.

Podróżowanie we dwoje

 

Jak podróżować we dwoje i się nie pozabijać?

Jeśli ktokolwiek próbuje ci wmówić, ze podróże z partnerem to czysta przyjemność – kłamie. Z podróżowaniem we dwoje jest, jak z życiem we dwoje, tylko trochę gorzej… Bo w domu możesz się po prostu zamknąć w drugim pokoju, i w sobie. Jeśli w sobie zamkniesz się w podróży – wrócicie oddzielnie.

Łatwiej jest pewnie w podróży poślubnej (chociaż ja mam tylko niemęża, ale domyślam się, że nadmiar endorfin ułatwia sprawę), albo gdy ta miłość, dopiero zasiana, szybko kiełkuje (och, pamiętam, jak to było podczas naszego pierwszego wyjazdu do Nowej Zelandii – żadnych sprzeczek, cud i miód).

Potem przychodzi życie.

Życie we dwoje, którego trzeba się nauczyć, albo inaczej – którego trzeba nauczyć się uczyć, bo bycie z kimś to lekcja, która nigdy się nie kończy.

Podobnie jest z podróżami we dwoje – tego trzeba się nauczyć i trzeba zrozumieć, że jeśli nawet raz było fajnie, to nie znaczy, że zawsze będzie tak samo.

Zmieniamy się, zmieniają się nasze potrzeby, zmieniają się miejsca, w które jeździmy, ludzie, którzy nas otaczają. Nowe okoliczności powodują, że nagle reagujemy inaczej niż zwykle. Czas spędzony razem sprawia, że przestajemy zauważać jedno, a zaczyna nas wkurzać drugie. W podróży we dwoje, jak w życiu we dwoje, są wzloty i upadki.

Ty chcesz to, on chce tamto, a jutro chcecie odwrotnie. Fajnie, gdy jedno z was to ta uległa owieczka (znaczy… wcale nie fajnie, ale trochę prościej). Gorzej, gdy tak jak my, łapiecie się za rogi.

„Widziałeś ten widok! Zatrzymaj się” – Sam udaje, że nie słyszy. I tak za każdym razem, za każdym razem, gdy gdzieś jedziemy, dopada nas ta sama dyskusja na temat tego, kiedy i czy warto się zatrzymać. Niestety zazwyczaj jestem pasażerem i pozostaje mi się wkurzyć, bo nie mogę dać po hamulcach.

Albo….

„Mam taki plan, żeby jutro…” – ale ja nie lubię mieć planów! Sam tak.

Jednak najgorzej jest zawsze, gdy…

„Jestem głodny/głodna. Gdzie idziemy na obiad?” – tu już lecą pioruny, bo zazwyczaj jest za późno na pokojowe rozwiązania.

droga o zachodzie słońca Kangaroo Island

W podróży szukamy kompromisów i staramy się szanować swoje potrzeby.

Jednego dnia to Sam decyduje o tym, co jemy na obiad, drugiego ja. Tym sposobem oszczędzamy sobie nieprzyjemnych chwil, kiedy to żołądek bierze górę nad rozumem. Znacie je? Raz planujemy, wspólnie planujemy, a innym razem – wspólnie nie planujemy. Czasami podążamy za punktami na mapie, a potem skręcamy w nikomu nieznane zakamarki, gdzie nie potrafilibyśmy wrócić. I staramy się z tych kompromisów czerpać dużo radości.

Uczymy się cierpliwości (do siebie i do sytuacji).

Za każdym razem, gdy wyglądam za samochodową szybę, jak ten pies z rozdziawionym pyskiem, gryzę się w język, żeby nie jęczeć co 5 minut o przystanek. Bywa ciężko, ale… w końcu przychodzi czas na magiczny postój, który bywa idealny. Cierpliwość popłaca. Zazwyczaj.

Nigdy nie obwiniamy siebie nawzajem, gdy coś pójdzie nie tak.

Nieprzewidziany bieg wydarzeń to nieodłączny atrybut podróży: można zabłądzić, złapać gumę, spóźnić się na samolot, zgubić paszport, dać się oszukać, czy… wybrać na śniadanie miejsce, gdzie robią paskudną kawę. Bywa. Najgorsze, co może się wydarzyć potem, to te słowa: „To twoja wina!”. Niekiedy niewypowiedziane dosłownie, czasem w podtekście, czasem z przytykiem, zawsze – niepotrzebnie. Raz wpadka zdarzy się tobie, raz jemu – bez względu na to komu – zawsze zdarza się wam. I nam. Wspólnie.

Decydujemy się okazjonalnie pójść w przeciwnych kierunkach.

Z wyboru i na chwilę, nie szukając wspólnej drogi. Bo ja uwielbiam ginąć w zapachach i kolorach ulicznych targowisk! Och, kocham. Sam nie znosi. On woli wszystkie ekstremalne doznania, ja raczej z nich rezygnuję. Idziemy też w przeciwnych kierunkach po to, żeby nie dzielić się powietrzem – każdy potrzebuje momentów samotności, chwili sam na sam ze sobą. Jeśli nie – coś z nim nie tak.

Celebrujemy czas, który dane jest nam spędzić razem.

I to jest chyba meritum. Oprócz poznawania świata i ludzi, zwiedzania i podziwiania, skupiamy się na sobie. Raz na jakiś czas, w stu procentach. Trafi się nam romantyczna kolacja, spacer po plaży, albo po prostu długi, leniwy poranek w łóżku. Taki bez konieczności gnania, bez słów „ale przecież jest tyle do zobaczenia” stąpających nam po piętach.

Lubimy podróżować we dwoje, bardzo, ale… każde z nas lubi raz na jakiś czas wyjechać solo. I to chyba jest ta zdrowa równowaga, która w podróżach, jak i w życiu, jest tak bardzo… pomijana.

Żeby podróżować z kimś, naucz się podróżować w pojedynkę.

A jakie Wy macie sposoby na udane podróżowanie w duecie? A może wolicie sami?

ŻEBY PODRÓŻOWAĆ Z KIMŚ, NAUCZ SIĘ PODRÓŻOWAĆ W POJEDYNKĘ WHERE IS JULI

4 komentarze

  • Aga pisze:

    Te przykłady które podałaś, zupełnie jak my! Tylko że to ja jestem jak Sam a maż bardziej jak Ty 🙂

  • N pisze:

    Tak bardzo trafilas w sedno z problemem jedzenia! Nie jem miesa, jajek itd. i znalezienie czegos do jedzenia poza domem graniczy z cudem. Na poczatku bylo ciezko, kiedy w brzuchach burczalo, a my robilismy sie coraz bardziej zdenerwowani.
    Przeszlo z czasem. Po drodze zaliczylismy przygody typu pierogi z bobem (i boczkiem), na ktore czekalismy poltorej godziny, bo taki byl ruch i nikt nie powiedzial, ze jest tam boczek.
    Teraz nauczylam sie jesc chinska kuchnie, a on zadawac celne pytania, zeby uniknac niespodzianek na talerzu.
    Problemow z jedzeniem juz dawno nie mielismy

    • Julia Raczko pisze:

      Wszystko kwestia wypracowania! Gratulacje za wytrwałość (i cierpliwość, bo domyślam się, że potrzebowaliście jej dużo)

Leave a Reply