Skip to main content


© The Gospo’s

Emigracja i życie w Australii

Nieuleczalna choroba emigranta. Tęsknota

By 10 maja, 202056 komentarzy
Nieuleczalna choroba emigranta. Tęsknota

Nostalgia. Tęsknota emigranta. To nieuleczana choroba, która przychodzi znikąd i nie chce się odczepić.

Ostatnio śniło mi się, że siedziałam przed telewizorem z miską bobu na kolanach. W Brisbane nie można kupić bobu. Zresztą, sama nie wiem czy smakowałby tak samo, jak ten ugotowany z koperkiem, jedzony w upalne, polskie, letnie popołudnie.

Śniło się mi także, że stałam w korku w Alei Jana Pawła, w Warszawie i obudziłam się z płaczem, że to był tylko sen.

Tęsknię za tym bobem, a to, że wspominam stołeczne korki, jest już chyba wyrazem jakiejś wewnętrznej desperacji. Tęsknię za domem. Tęsknię za tym moim polskim domem.

Kiedy przychodzi nostalgia

Wszystko było ok. Po miłym dniu, przychodził kolejny miły dzień. Sąsiedzi i ekspedientki w sklepie pozostają tak samo radosne, jak przez ostatnie lata. Nie ma załamania pogody, a słońce wygląda codziennie nawet, jak mamy środek zimy. Mam doskonałą kawę na wyciągnięcie ręki, a w ogródku rosną ananasy. Mąż przytula czule o poranku.

I nagle – bach!

Budzę się i zanim podniosę głowę z poduszki, już płaczę. Za tym snem, który okazał się być tylko snem. Wstaje i znów łza cieknie mi po policzku, bo wzrok zawiesza się na ramce ze zdjęciem bliskich. Samopoczucie psychiczne zwala mnie z nóg, więc odwołuję wszystkie plany. Siadam w piżamie na kanapie i tylko się rozkręcam. Na internecie podglądam moje przyjaciółki, które razem odpoczywają w Sopocie, oglądam filmik z Mazur, gdzie siostrzenica zasuwa na windsurfingu. Mam ochotę na kanapkę z białym serem i dżemem, ale tu nie ma białego sera! Rozmawiam z mamą na Skypie i ściska mnie, że zamiast przytulić mogę tylko porozmawiać. Ryczę jak szalona i nie mogę złapać tchu. Oczywiście dopiero wtedy, kiedy się rozłączam.

Gdy nieco się opamiętuję, wcale nie robi mi się lepiej. Drażni mnie wszystko, co wokół mnie. Nie mogę oddychać tym powietrzem. Duszę się.

Tęsknię za domem. Tęsknię za tym moim polskim domem.

Ta nostalgia przychodzi znikąd. Wparowuje znienacka, gdy myślisz sobie, że już wszystko jest dobrze, że w sumie to już się zadomowiłeś. Wdziera się agresywnie, nie pytając nikogo o zdanie. Odrywa skrzydła, podstawia nogi, śmieje ci się prosto w twarz i wylewa na ciebie wiadro pomyj. A ty jesteś totalnie bezsilny i już ci się nie chce przyklejać sobie do twarzy uśmiechu, dźwigać ciężaru, którego wagę znasz tylko ty. Emigrantka. Najchętniej wróciłbyś już dziś.

Tęsknota emigranta

Przychodzi niespodziewanie i potem znika. Zazwyczaj. Mogłaby już odejść, bo męczę się z nią od tygodni, a ona jak upierdliwy komar zaczyna bzyczeć, gdy tylko układam się do snu.

Kiedyś tęsknotę uznawano za chorobę psychiczną z objawami podobnymi do depresji. Faktycznie ją przypomina, a ty czujesz się cholernie samotnym szaleńcem! Może być niebezpieczna, gdy przedłuża się w nieskończoność i nie należy jej bagatelizować.

Nostalgia jest cwana. Oszukuje. Wykorzystuje niezwykłą umiejętność naszego mózgu do wykreślania negatywnych wspomnień i tworzenia idealnych obrazów, za którymi tęskni się jeszcze bardziej.

Trzeba ją przepracować, a nie gubić w tabunie kurzu, który pojawia się po ruszeniu w wir pracy, który pojawia się, gdy zaczynamy od niej uciekać. Bo nostalgia uczy wiele o sobie samym i, przewrotnie, wzmacnia.

Przynajmniej tak mówią. Taka jest tęsknota emigranta.

Potem przechodzi. I wraca. Emigracyjna sinusoida uczuć.

56 komentarzy

  • Ech pisze:

    Trafiłam tutaj przez przypadek. Jestem na emigracji od 16 lat. Ostatnie kilka lat chyba już uporałam się z tęsknotą, złością, budzeniem się ze strachem, że nie ma mnie w domu, w Polsce. Budzenie się było najgorsze. Tak bardzo nienawidziłam tego uczucia po przebudzeniu, że mieszkam za granicą. Aż chciałam, żeby to był sen, zły sen z którego chcę się obudzić.
    Teraz często latam do Polski, aż mnie to męczy, bo ze Stanów jest to trochę daleko. Poza tym zawsze mam okrutny jet lag i nie śpię przez tydzień. po przylocie do Polski. Poza tym nudzi mi się, kiedy tu jestem. Nie jestem też sobą… Nie wiem jak to wyjaśnić. Nie mogę znaleźć sobie tu miejsca. Męczę się.
    Przez ostatnie kilka lat zauważyła coś nowego, coś co mnie szokuje. Kiedy przylatuję do Polski, jestem traktowana przez członków rodziny, czy znajomych, jakbym nie istniała. Mogę siedzieć przy jednym stole, a nikt ze mną nie rozmawia. Nikt nie zadaje pytań, jakby mnie nie było. Zostałam w jakiś sposób wykluczona ze społeczności. Nie potrafię tego zrozumieć. Nigdy nie unosiłam się, że mieszkam za granicą. Nigdy nie opowiadałam o moim życiu za granicą. Nigdy nikogo nie prowokowałam swoją emigracją. Wydaje mi się, że społeczność wyeliminowała mnie z tego względu, że nie daje im żadnych korzyści jako część grupy. Nie znam najnowszych plotek, nie można do mnie przyjść kiedy zabraknie przysłowiowej szklanki mąki, czy podrzuci komuś dziecko do szkoły. Jest to nieprzyjemne i smutne. I niestety, Stany nigdy nie będą moim domem, a Polska, no właśnie, mój dom, ale czy ten “dom” chce mnie jeszcze? Nie chcę umierać na obczyźnie.

    • Julia Gospo pisze:

      Cześć! Dziękuję, że się tym podzieliłaś. przestałam Twój komet raz akurat, jak byłam w Polsce i ciekawe było to, że po części czułam się tak jak ty – czyli trochę duchem. Bardzo inspiracyjne!

  • Agata Ce pisze:

    Trafilam na twoj wpis tak calkiem przypadkiem…Serce mnie sciska z rozpaczy, dzis tak szczegolnie mocno. Jestemw UK 4 lata. Pandemia sprawila, ze wizyty u rodzicow staly sie wrecz luksusem. Ostatnio udalo mi sie odwiedzic ich i braci na zaledwie jeden weekend w 21′. Kiedy juz po pandemii zdecydowalam sie i kupilam bilety – nagle poczulam jakby ktos z calej sily uderzyl mnie w twarz. Ustawa w Konstytucji mowiaca o koniecznosci zostania w kraju i walczenia dla kobiet w razie ataku na Polske… W obliczu wojny na Ukrainie, mozna spodziewac sie wszystkiego. Nie chce ryzykowac… Rozwazam zmiane obywatelstwa. Sama mysl o tym rozrywa mi klatke piersiowa – czy jestem zla Polka? Caly dzien placze…Mam tu zycie, dom, partnera, stala i dobra prace. Jednak tam jest dom rodzinny i rodzina, znajomi, wspomnienia, miejsca, do ktorych lubie chodzic, zapach powietrza jest inny, taki cudowny i swiezy, spiew ptakow o poranku inaczej brzmi, lody z lokalnej lodziarni nigdzie tak nie smakuja jak tam. Tesknota boli, a zycie emigranta nie jest uslane rozami jak to sie wydawalo przed wyjazdem. Nie wiem co robic…musialam sie jednak wyzalic, a tu jest chyba najlatwiej. Pozdrawiam wszystkich Was na emigracji czytajacych ten wpis i komentarze <3

  • eM pisze:

    Swietny artykul i mysle ze wielu ma podobne uczucia.

    Ja jednak nie powinienem byl tego robic, poniewaz tesknota pojawia sie kazdego dnia, a coraz czesciej jest bardzo ciezka do opanowania.

    Od 2004 roku tulam sie po swiecie, najpierw wiele lat w Anglii, cholernie zimnej, mokrej i nieprzyjemnej, choc miejscami pieknej, gdzie kazdego dnia staralem sie przyzwyczaic do tego czegos nowego i starac sie normalnie zyc, a tak naprawde czulem sie na delegacji z ktorej wierzylem ze niebawem powroce do domu.

    Los jednak chcial inaczej… i nie powrocilem. W zamian za to od 8 lat jestem w Stanach gdzie w dzisiejszym swiecie ciezko mowic o normalnosci czy wartosciach, a o dobrobycie znanym z niektorych filmow mozna po prostu zapomniec.

    Jedno co trzeba przyznac amerykanom to to, ze sa swietni w marketingu i potrafia wykreowac oraz sprzedac obraz swojego kraju do ktorego ciagna niekonczace sie tlumy z calego swiata. Tylko do czego ludzie tak ciagna? Nie wiem, bo odwiedzilem 34 stany i kazdy wyglada tak samo. Po dziurawych drogach jezdza te same glosne rdzewiejace rupiecie, a miejsc innych niz popularne i piekne atrakcje turystyczne w ogole nie warto odwiedzac.

    Z czasem chyba zaczynam rozumiec na czym caly zachodni swiat buduje swoja pozycje… i nie wiem czy okaze sie daleko od prawdy myslac ze opiera sie na marzeniach immigrantow, ktorzy daja z siebie wszystko majac nadzieje na cos innego niz w ojczyznie, na cos lepszego.

    Jest tego jednak druga strona, w momencie gdy przestana poswiecac cale swoje zycie i czas dla roznego rodzaju firm, laduja na bruku. Sa bez wachania kopnieci w d… bo w tamtejszym systemie liczy sie kasa, kasa i jeszcze raz kasa a na ich miejsce zawsze znajdzie sie ktos nowy z napierajacego drzwiami i oknami tlumu.

    Znam wielu ludzi dla ktorych jedyna wartoscia okazal sie 500 metrowy domek z zapalek, oraz trzy samochody w garazu. No i oczywiscie praca od switu do nocy w korporacyjnym szicie bo z czegos trzeba splacic kredyt na dom ktory przez cale dnie stoi pusty. Coraz czesciej pojawia sie brak czasu dla rodzin, brak czasu zeby zyc bo trzeba pracowac, pokazac szefom, udowodnic ze jest sie lepszym… coraz wiekszy stres ktory jest niemym zabojca. Takie zycie to jest ogromne bledne kolo wyniszczajace ludzkie relacje, rodziny, wszelkiego rodzaju uczucia.

    Bylem tak samo pochloniety takim zyciem, jednak dopiero z uplywajacymi latami wielu zaczyna rozumiec co to jest emigracja i czym to sie je. To nie wycieczka do Miami czy L.A. na weekend i powrot do domu. Jednak do tego trzeba dojrzec i samemu to przezyc, doswiadczyc z roznych stron. Od jakiegos czasu czuje wstret do pracy i wszelkiego rodzaju wyscigu szczorow ktory pochlonal wiele czasu, wieczorow, weekendow, a przede wszystkim sporo zdrowia, zeby utrzymac rodzine i zapewnic jakis przyzwoity poziom zycia. Czy bylo warto?

    Dzis jestem zmeczonym, wypompowanym, wypalonym klebkiem nerwow. Czy byloby tak samo w Polsce?

    Nie wiem, jednak napewno czulbym sie bardziej u siebie, w domu. Czesto zasypiam z mysla ze chcialbym obudzic sie 20 lat temu w Polsce w swoim malym mieszkaniu, wybudzic sie z tego czegos zwanego checia wyjazdu i nigdy, przenigdy nie isc ta droga. Droga, ktora tak naprawde okazala sie bardzo smutna i samotna, bez najblizszych, bez znajomych, bez tych wszystkich znanych z mlodosci miejsc pozostawionych gdzies daleko, bez smakow i zapachow do ktorych bezustannie wracam w myslach, kazdego dnia.

    Zamiast tego sa tylko rozmowy telefoniczne, albo online zamiast wspolnie spedzonego czasu, a przyjazdy do kraju glownie zeby kolejnych najblizszych pozegnac…. Nie tak mialo byc, i nie zdecydowalbym sie na ten sam krok powtornie, za zadne skarby swiata, NEVER!!!

    Z drugiej strony jednak gratuluje, i w pewnym sensie zazdroszcze tym wszystkim ktorzy sa szczerze szczesliwi w innych miejscach na swiecie, ktorzy potrafia z czystym sumieniem powiedziec ze tam jest ich dom, ciesza sie z niego i ze nie chca innego. Ja jednak chce wrocic i jesli Bog da, chce spedzic reszte zycia w Polsce i o niczym innym nie marze.

    Kazdego dnia patrze w lustro i zdaje sobie sprawe z kolejnych dni, miesiecy, lat, ktore uplynely pogoni za czyms co tak ciezko nazwac a co powoduje taki ogrom bolu w sercu.

    Na zakonczenie szczerze pozdrawiam Wszystkich i zycze radosci w Waszych sercach, gdziekolwiek jestescie Kochani !!!

    p.s.1 Nie wiem czy to co napisalem ma sens, jednak sa to nagromadzone odczucia po wielu latach spedzonych daleko od domu, choc pewno napisane bardzo chaotycznie i musze przyznac ze kilkakrotnie wzruszylem sie piszac ten komentarz.

    p.s.2 Wielu pewno zapyta, dlaczego wiec sie nie spakujesz i nie wracasz??? Well… nie wszystko jest tak proste jak moze sie wydawac stojac obok w innej parze butow, a zycie staje sie czasem okrutnie zaplatane.

  • Patiuk pisze:

    A ja w uk nie narzekam, a jak jestesmy w pl vo 3 lata… to niestety ale po 20 latach nie ma sie za bardzo do kogo odezwac… moze zycie jest w uk, mama przylatuje co roku na swieta, mam swoja rodzine, znajomych, prace. Ja nie narzekam ?

  • Isisoon pisze:

    to moi drodzy wszystko jest zależne czy kieruje nami mamona czy raczej uczucia, serce i miłość. Ci co wybierają mamonę i życie bez stresu,, mówię tu o finansach,, wracają z powrotem do UK lub tego typu podobnych siedlisk grozy i rozpaczy i tego typu podobnego ekskrementu. Ci co kierują się sercem wybierają ludzi, których już niedługo nie zobaczą, przyjaciół, rodzinę dom, Polskę. Bo to przecież Polska sprawia, że jesteśmy dumnymi Polakami, wyzwolonymi z Auschwitz, walczących w bitwach, wojnach, okupacji… Całe życie stłumiani przez obce narody dlatego też powinniśmy zostać w kraju u nas bo to jest nasze serce, a NIE MAMONA. Skrytykują mnie pewnie materialiści… Ale co tam. Jak umrzemy i Pan Bóg zapyta nas jak przeżyliśmy życie zyjac na obczyźnie odpowiemy….,, no wiesz Boże żylem z dnia na dzień czekając na lepsze jutro, aż będę mieć pieniądze i wrócę do kraju i będę żył bezstresowo…,, A on odpowie Ci i co cieszyłeś się z daru jaki Ci dałem czyli życie…. zaraz po tym…, a ty odpowiesz,, nie no umarłem nie doczekałem….. Nie da czekałem, żeby pożegnać moją babcie…, moja mamę…. Tatę….. Brata… Siostrę……… Nie trzeba więcej pisać. Życie pisze różne scenariusze. Pewnie ludzie zaraz będą chcieć mi dać dobre rady itp. Bo nie żyłeś W uk blebleble. Otóż żyje teraz już 4 rok w tym zaplutym, brudnym, śmierdzącym kraju i zygac mi się chce jak widzę półki badz po

  • Krystian89 pisze:

    Cześć. Przeczytałem Twój wpis oraz wszystkie komentarze. Obecnie zmagam się z podobnym doświadczeniem. 3,5 roku mieszkałem w UK. Miałem pracę, która pozwalała mi na życie bez zmartwień. Przynajmniej tych finansowych. Niedawno wróciłem do Polski. Pełen entuzjazmu, radości. Bliscy i przyjaciele w końcu, są w zasięgu mojej ręki. Głównie to ludzie byli powodem dla którego wróciłem. Wróciłem do Wrocławia, który zawsze był moim ulubionym miastem w Polsce. Nie pochodzę z Wrocławia ale przed UK mieszkałem tutaj przez 7 lat. No i jestem tutaj znów. Zacząłem szukać pracy już w październiku 2019. Jadąc tutaj wiedziałem, że muszę trochę obniżyć mojej wymagania finansowe, jednak nie spodziewałem się tego co mnie tutaj spotkało.Nadal szukam pracy mimo, że mam dobre ekonomiczne wykształcenie, mam 30 lat i od 16 roku życia pracuję. Mam dobre doświadczenie w CV. Jakoś moja pozytywna energia związana z powrotem do kraju znikła. Nie potrafię się tutaj odnaleźć. Rynek pracy jawi mi się jako ten z mnóstwem różnych patologii. To pewnie osobny temat. Do meritum jednak, czuję ogromną tęsknotę za utraconym stylem życia z UK, za tym jak lekko tam mi się żyło mimo, że pracowałem tam ciężej niż kiedykolwiek w Polsce. Jestem w ogromnej kropce i klinczu decyzyjnym. Z jednej strony chciałbym tam wrócić bo miałbym łatwiej i finansowo i z mieszkaniem też by nie było problemu a jednak coś mnie ściska w środku, żeby tutaj zostać. Trwa to już ponad 1,5 miesiąca i nie potrafię się zdecydować. Z jednej strony wiem, że byłoby mi dobrze tam, a z drugiej czuję, że tutaj może wcale nie być tak źle. Najgorsze jest to, że kiedy już w głowie podejmuję decyzje o powrocie do UK to nagle jest ona bombardowana złymi myślami o tym, że może jednak nie. Kiedy myślę o zostanie w Polsce to znowu moja głowa mnie prześladuje myślami jak tragicznie mi się tutaj żyje. Mogę wszystkich rozważającym powrót tylko poradzić jedno. Przemyślcie tą decyzje nie raz, nie dwa ale 100 razy. Miejcie plan. Zapoznajcie się dokładnie z tym co was czeka. Ja wróciłem trochę z różowym okularami na nosie do kraju. Szybko je zdjąłem i zobaczyłem, że i kraj już nie ten sam i ludzie też inni i ja też jestem inny i sam nie wiem czy tutaj pasuję. Przede mną cały czas decyzja co robić. Chyba najtrudniejsza w moim życiu, mam nadzieje, że wybiorę dobrze dla siebie. Pozdrawiam.

  • Iwona pisze:

    Nostalgia niestety nie ustepuje po 10 latach … 30 lat na obczyznie i dzisiaj straszna tesknota i placz !!!!

  • Dorota pisze:

    Kasiu i nie zalujesz swojego powrotu do Ojczyzny? Mam niestety ten sam objaw o ktorym Julia pisze ale u mnie jestesmy podzieleni. Maz nie chce wracac i to wszystko jest takie skomplikowane

  • Młoda pisze:

    Stary czytając Twoje komantarze uśmiecham się i całkowicie Cię popieram. Jest rok 2019 czyli 2 lata po Twoim wpisie, a w Polsce nie dzieje się dobrze. W tym momencie mojego życia martwię się, czy nie wrócą czasy wspomnianego przez Ciebie PRLu i czy będę żyć w kraju reżimu, w którym dyktatorem jest mały nędzny wariant. Polska nie jest juz taka jak 10 lat temu, zamykamy się na świat i stajemy się zaściankiem Europy. Mam 28 lat i nie wiem czy chce żyć w takim kraju, podzielonym, pełnym nienawiści. Nie chcę tez swoja ciężką praca sponsorować życia innym. Julio jeśli nadal tesknisz za ojczyzną ze swoich snów i zdjęć to uwierz ona już nie istnieje. Ja za to codziennie śnię o tym że będę mogła kiedyś cieszyć się słońcem Australii.

  • Marti pisze:

    W sumie to wpis stary, ale z racji, że męczy mnie bezsenność to cos naskrobie.
    Wlasnie leżę i rycze w poduszke jakieś 1600km od domu…w Manchesterze. Jestem tu tylko 4 miesiące, ale nie cierpię tego miejsca. Co dzień w myślach mam powrót do Polski, nawet ze zdenerwowania na partnera spakowałam swoje walizki i miałam wracac. Ale nie mam serca go tu zostawić…a on potrzebuje jeszcze trochę czasu. Nie wiem jak ja to zniosę, czy nie zwariuje. Płacze codziennie, po kryjomu, żeby nie widział. Za rodzina, za zwierzętami, za polskim językiem, za serem, którego nie można kupić w każdym sklepie, za pierogami babci, za znajomymi, za polskim językiem. Emigracja zdecydowanie nie jest dla mnie. Moim zdaniem pieniądze nie są tego warte.

  • Stary pisze:

    Nostalgia ustępuje po pierwszych dziesięciu latach. Bób (broad bean) jest do nabycia na rynkach w Brisbane albo online w The Source Bulk Foods. Biały ser, jak prosto ze sklepu Społem, produkuje i sprzedaje w całej Australii firma Brancourts pod nazwą Brancourts Farm Style Cottage Cheese, Zawsze jest w sklepach Costco, w tym w Brisbane (17-39 Cook Ct, North Lakes QLD 4509) i w wielu miejscach online. Nie-waciasty chleb na zakwasie (sourdough) – 30 sekund zu wujka Google znajduje kilka doskonałych piekarni w Brisbane, gdzie doskonały chle\b, jeszcze ciepły z pieca dostępny jest na każde zawolanie (wpisać w Google słowa kluczowe ‘sourdough artisan baking’). Nie należy zatem zalewać się łzami przynajmniej z pobudek kulinarnych. Inne przyczyny nostalgii skutecznie leczy lektura polskiej prasy online, w której kłebi się krajowy polityczny dom wariatów. Nie wiem jak kto, ale ja po każdej takiej lekturze patrzę na mapę wiszącą nad biurkiem i z przyjemnoscią i ulgą oceniam rozpiętość bladego błekitu oceanów między mną a Macierzą. Daleko? Daleko, ale za to przypomnij sobie, kiedy ostatni raz bylaś tutaj osobiście w jakimś urzędzie? Trzymaj się. Stary (37 lat w Australii).

    • Stary pisze:

      I jeszcze jedno – twoje pokolenie młodych Polaków nie wie chyba, co to klasyczny “sen emigranta”.

      W naszym pokoleniu emigrantów- zbiegów z PRL wczesnych lat 80-tych ze spalonymi za sobą mostami, pokoleniu wiedeńskich albo włoskich z Traiskirchen i Latiny, azylantów, kłamców paszportowych na krajowych komendach milicji i odmawiaczy powrotu, każdy z nas, prędzej czy później, miał poza Polską tzw. sen emigranta.

      Sen emigranta polegał na tym, że emigrant jedzie do Polski, spotyka się z rodziną i przyjaciółmi, syci się tam rodzinnym ciepłem i promieniuje szczęściem. Kiedy przychodzi do wyjazdu z powrotem do domu, nadchodzi nieokreślona ponura groza i okazuje się że nie może wyjechać – zabierają mu paszport, nie przepuszczaja przez bramkę na lotnisku, zaczynają grozić itp. Po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, że jest w pułapce i nie może Polski opuścić. Budzi się przerażony, z walącym sercem, zlany zimnym potem. Dopiero rzut oka dookoła potwierdza, że nie jest w Polsce. Uspokojony, zasypia z powrotem.

  • Witaj droga Julio 🙂 Twój post podesłała mi znajoma i chyba wiedziała co robi. Czytanie Twoich słów stanowiło bardzo dziwne doznanie, ponieważ to wszystko co opisujesz, ja do nie dawna przeżywałem osobiście.
    12 lat spędziłem w Wielkiej Brytanii i 11 z tego chorowałem na ciężką odmianę tęsknoty za krajem. Moja żona była pewna, że mam depresję. Pamiętam jak wybuchnąłem płaczem, gdy śpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego na harcerskiej zbiórce w Leicester, pamiętam te wszystkie momenty. Przez te lata myśli o Polsce wypełniały moją głowę nieustannie. Odpędzane na siłę, stale uparcie wracały. Nie potrafiłem się cieszyć niczym, albo cieszyć w pełni. Nie mogłem zdzierżyć widoku angielskich ulic, miast, krajobrazu. Woda nie smakowała, powietrze cuchnęło, ludzi nie dało się zrozumieć. Gdy moi znajomi dowiedzieli się, że wyjeżdżam, byli bardzo zaskoczeni. Miałem całkiem niezłą pracę, kupiony piękny duży dom, dwa nowe auta, byliśmy ustawieni i działaliśmy w lokalnej społeczności. To wszystko było na nic. Dzień w dzień chciało mi się wyć. Jedynym lekarstwem na tęsknotę jest powrót. Nie ma innego. Ja od dwóch miesięcy jestem w Polsce i jest mi tu dobrze. Zniknęło nawet to doskwierające rozdwojenie – świadomość, ze w Anglii nigdy nie będę u siebie, a w Polsce już nie jestem u siebie. Myślałem, że już się tego nigdy nie pozbędę, ale udało się. JESTEM U SIEBIE! Jestem szczęśliwy, ze wróciłem Skończyło się wycie w poduszkę. Ciesze się każdą chwilą w kraju, choć bywa trudno. Życzę Ci powodzenia 🙂 Rozważ wszystkie aspekty i podejmij właściwą decyzję 🙂

    Ps. Tęsknota nie mija z czasem. Czas się z tym nie upora. Ty musisz zrobić to sama. Wiem z doświadczenia.

  • Monika pisze:

    Piękne zdjęcie.. świetnie oddaje klimat tego o czym piszesz.

  • Chris Wasiak pisze:

    Julie, chce cię pocieszyć najgorsze jest pierwszych pięć lat ..a poj dekadzie to juz z gorki..Zresztą teraz to macie pełny komfort FB FaceTime Youtube i instagram itd.Mozesz byc z Rodzina i Polska pare razy dziennie ,,,.

    Najstarszy z naszych dwóch maluszków miał dwa i pol roku najmłodszy7 miesięcy, jak wyjechaliśmy/uciekliśmy z Polski w marcu 81…. W 82 nie było z Krajem przez ok 10 miesięcy nawet telefonicznego kontaktu potem minuta rozmowy kosztowała ok $2 (to jak $10 dzisiaj) więc dzwoniło się 2 razy w roku , listy przychodziły po 2 – 3 miesiącach otwarte ze stemplem “CENZUROWANE” Przez pierwsze 5 lat serce się rwało do Ojczyzny i rodziny jak oszalały w klatce ptak…

    Teraz’ z perspektywy 36 lat widze ze byl to moj najlepszy czas nie mialem nic do stracenia ..(tu zona by sie nie zgodzila) ..
    Pełną para do przodu Julie ..
    Go for a kill in whatever you do, you’ve got nothing to loose mate… …

    PS: nigdy nie będziesz Australijka (zreszta kto jest?) nawet jak już przestaniesz byc Polka – bo to też nastąpi a z wlasnymi dziecmi tez nie bedziesz miala takiego kontaktu jak matki w Polsce nie będziesz w stanie im przekazać tych intymnych niuansów twojej duszy …and that’s all right…
    such is life

    • Stary pisze:

      @Chris Wasiak

      Przyjechałeś do Australii trzy miesiące po mnie. Masz rację. Emigracja rozwiązuje pewne problemy i stawia nowe, całkiem inne. Niemniej ja, po prawie 37 latach czuję się tu doskonale spośrod ludzi z całego świata, znakomita większość których odnosi się do mnie przyjaźnie i nie chce mi wejść na głowę. Państwo, którego jestem teraz obywatelem traktuje mnie od pierwszego dnia tak, jak należy, czyli wręcz skrupulatnie tak samo, jak każdego innego. Moje szczęśliwe i wyluzowane dzieci nie wiedzą, kto to taki był Jaruzelski lub Kiszczak. Nikt nie chce mnie okraść z emerytury. Za uczciwą pracę zawsze mi tu uczciwie płacono. Każdy pracodawca interesował się tym, co potrafię, a nie tym, skąd jestem.

      Kiedy myślę, gdzie prawdopodobnie bylbym w tej chwili w Polsce, mam wrażenie, że emigracja to byla najlepsza rzecz w życiu jaką sam i własnymi rękam i uczyniłem dla siebie. Nie była to lekka decyzja, wyjechałem po wahaniach jak z Hamleta, wziąwszy w końcu odwagę w obie ręce, żeby wykonać desperacki skok jak z trampoliny, bez gwarancji że w basenie jest woda. Też pamiętam dramatyczne rozmowy z umierającym ojcem po $2 za minutę, przerywane nagranym ostrzeżeniem “rozmowa kontrolowana… rozmowa kontrolowana” W ostatniej, ojciec powiedział mi “nie wracaj tu nigdy!”, trzy dni później przyszła wiadomość, że w kilka godzin po tej rozmowie zmarł.

  • Krystian pisze:

    Często słyszę od starszych znajomych, żeby wyjechać z Polski. Że w innych krajach jest lepiej, więcej się zarobi itp. itd. Jednak tak jak piszesz wszystko jest kosztem czegoś a jadąc na drugi koniec świata, zostawiasz całe swoje życie za sobą. Jeżeli nie musisz tego robić (wyjeżdżać) to moim zdaniem lepiej zostać i starać budować sobie życie na własnym podwórku.

  • MAGDA pisze:

    Chyba każda tęsknota za czymś nam bliskim boli. Czy to ojczyzna, czy dom , czy człowiek..kiedy znika z naszego życia aż ściska w dołku, a łzy same się pchają do oczu. Nic nie poradzisz:) Ale jak już minie ten zły czas,bo nic nie trwa wiecznie, ananas w ogródku znowu będzie szaleńczo Cię cieszył:)

  • magdazbieraj pisze:

    Julia, pięknie to napisałaś. Ja, od wielu lat marzę o tym by wyemigrować, albo choć w wyruszyć w podróż. Swędzi mnie głowa, każdego dnia z mężem rozmawiamy o tej naszej podróży dookoła świata, w którą wyruszymy jak córka trochę podrośnie… i mimo, że ten bób, biały ser i wrocławskie korki (haha) mamy na wyciągnięcie ręki czasem dopada nas nostalgia, bo chcielibyśmy wyruszyć w podróż teraz, JUŻ! Więc chyba to trochę tak jest, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. A jak ktoś ma naturę podróżnika to jest to nieodłączny element życia. ps. planujecie kiedyś przeprowadzić się do Polski? Na ten ser i bób? 🙂 bo o korki nie pytam :p

  • Znam tę tęsknotę. Mieszkałam w kilku krajach i zastanawiam się, gdzie najbardziej tęskniłam? Chyba w Szkocji…ale to pewnie dlatego, że nigdy bym tam nie zamieszkała.

    Tęsknota się udziela, kiedy wkrada się mega rutyna, a więc życzę Ci tego jak najmniej! 🙂

  • Bardzo lubię czytać Twoje teksy, ale przyzwyczaiłam się do tych wesołych i radosnych… Fajnie, że jesteś prawdziwa i otwarta w tym co robisz. Jak jest dobrze to piszesz, że jest dobrze, jak źle to źle. Co do samej tęsknoty to życzę Ci aby szybko sama minęła i więcej nie zawracała Ci głowy!

  • Marta pisze:

    Ta tęksnota mnie też czasami dopada – pomimo tego, że do Polski mam dużo bliżej niż Ty, a biały ser bez problemu mogę kupić w Norwegii. Dlatego rozumiem Cię doskonale i trzymam kciuki, żeby ta choroba emigranta jak najszybciej minęła i oby nie wracała zbyt często. Jak mam takie gorsze dni jak Ty to sobie tłumaczę, że w życiu jest zawsze coś za coś… Myślę też sobie o tym, ile wspaniałych nowych rzeczy doświadczyłam dzięki emigracji i po raz kolejny dochodę do wniosku, że to była jedna z lepszych decyzji w życiu.

  • Kasia KD pisze:

    Witaj Julio, szczerze przyznam, zaskoczyl mnie Twoj wpis. Myslalam, ze Ciebie akurat nie dopada choroba emigranta. Myslalam, ze skoro mieszkasz w tak pieknym kraju, rekompensuje Ci to jakos tesknote. Jednak bardzo sie mylilam. Widocznie choroba ta dopada niezaleznie od miejsca do ktorego emigrowalas. U mnie choroba jest w stanie zaawansowanym (az boli). Mieszkam w Anglii i myslalam, ze to moze przez pogode i nature, ktora tutaj nie zachwyca. Jednak udowodnilas mi, ze to nie to. Bob w sumie moge tutaj kupic (uwielbiam!), ale wcale mi to nie poprawia humour (no moze na chwilke). Znam tez osoby, ktore sa tutaj prze szczescliwe. Nie przeszkadza im nic i czuja sie jak u siebie. Gdy slysza, ze chce wracac do Polski, mowia tylko: GLUPIA. Wiec mysle, ze to tez zalezy od charakteru, moze wychowania lub wspomnien? Temat emigracji jest u mnie na tapecie kazdego dnia. Ostatnio jednak podjelam decyzje, ze wracam w przyszlym roku. M.in. Ty jestes moja motywacja, bo udowadniasz, ze w zyciu trzeba podejmowac ryzyko, zeby potem nie zalowac. Ja dalam sobie 11 lat na dostosowanie do emigracji, przez co zylam w ciaglym rozdarciu. Ale dosc juz tego! Chce do mamy, chce zapachu rosy, chce czarnych paznokci od slonecznika, chce poklocic sie z Pania z urzedu w ojczystym jezyku. Po prostu chce do domu. Kto wie moze wyjdzie z tego niezly blog: Jak wyrwac sie z sidel emigracji? A jezeli chodzi o Twoja tesknote to jestem pewna, ze nadejdzie taki dzien, w ktorym bedziesz 100% pewna gdzie chcesz byc. Bo kto jak kto, ale Julia dlugo nie wytrzyma w miejscu, w ktorym jej czegos brakuje – moze znowu wyruszy w podroz?

    PS. Sledze Twojego bloga od 3go miesiaca podrozy dookola swiata, a ksiazke dostalam od meza pod choinke 🙂 Pozdrawiam goraco :*

  • Mina Ir pisze:

    Jesteś oryginalna nietuzinkowa i ciekawa. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że się tam marnujesz.
    Słuchałam Cię i czytałam. ( Twoją książkę wzięłam do Melbourne na wakacje)

  • ZadartyOgon pisze:

    BArdzo z Tobą empatyzuje,bo uczucie tęsknoty jest mi dobrze znane, bez względu gdzie się jest, czy w Europie czy w Australii – ale poza Polską, kiedy tęsknota dopada to ciężko się z niej wyrwać! Przychodzą do głowy takie jakies abstrakcyjne myśli, smaki, skojarzenia….na przykład dla mnie spacer nad zatoką w Melbourne kojarzy się z Zalewem Zemborzyckim w Lublinie ( nie ma fizycznie najmniejszego podobieństwa, poza tym,że jest woda ) 🙂 Pozdrawiam Cię z Melbourne, życze udanego (choć wietrznego, weekendu)

  • tealover pisze:

    Dawno nie byłam na Twoim blogu, wchodzę, a tu taki wpis! Serce mi ścisnęło, Julia. Jak dobrze znam to uczucie. Nieważne, w jakim kraju i ile czasu mieszkałam, dopadał jak obślizgły wąż i nie puszcza. Możesz mieć cały świat u stóp, znajomi piszą, jakie masz super życie, a tęsknisz za takimi z pozoru błahymi rzeczami jak kefir (którego na co dzień prawie nigdy nie jadam) czy obiad typu mięso-ziemniaki-surówka (jadam jeszcze rzadziej niż kefir:) ). Mam podobne doświadczenia jak wcześniej komentujący – jeśli nie możesz czegoś kupić, próbuj robić sama 🙂 Jestem pewna, że więcej osób w Australii tęskni za polskimi produktami, może uda wam się zawiązać jakąś kooperatywę spożywczą?
    Można też wspierać się tymi, którzy akurat lecą z PL do Brisbane – znajomi znajomych, rodziny itp. My tak w Bangkoku woziliśmy sobie słodycze, leki, nabiał itp. Byłam bardzo podbudowana więziami, które się powstały i jak bardzo wszyscy sobie pomagaliśmy 🙂
    Mój trzeci sposób na nostalgię, to popołudnie/wieczór w polskim gronie, koniecznie z polskim jedzeniem 🙂
    I sposób czwarty, wg mnie najskuteczniejszy – przestań traktować Twoje obecne położenie jak więzienie na następne X lat. Jak coś, od czego nie ma odwrotu. Jak coś, co trzeba jakoś przetrzymać. Jesteś wolnym człowiekiem, Julio! 🙂 W dniu, w którym sobie to uświadomiłam, skończyły się wszelkie moje rozterki i walki z samą sobą. Bo moc jest w nas! 🙂
    A osobiście myślę, że jesteś bardzo silną babką, że tym wszystkim piszesz! Trzymam za ciebie mocno kciuki i z wielką chęcią przeczytam o Twoich sposobach na radzenie sobie z nostalgią. Przeczuwam, że jeszcze mi si to przyda 🙂
    Ściskam mocno i czekam na następne wpisy 🙂

    • Jolka pisze:

      Choć emigrantką jestem dopiero od 13.lat- to zgadzam się w pełni: moment, w którym uswiadomisz sobie, że jesteś tu i teraz- da Ci błogi spokój, wolność od tęsknoty…przynajmniej tak się stało w moim przypadku. Nawet odległość nie gra roli..choć szybciej mi dostać się do Polski z Irlandii, niż innym z Kanady czy Australii. Ważne jest, by pokochac swoje nowe miejsce, małą ojczyznę, zawrzeć nowe znajomości, chcieć poznać ten nowy kraj, jego historię, kulturę i zwyczaje….

  • Karol pisze:

    Mrożonego broadbeana dostaniesz w zamrażarce w marketach – smakuje równie paskudnie jak krajowy.
    Tu masz twarożek jak polski. Sprawdź u nich na stronie gdzie dostaniesz: http://www.barambahorganics.com.au/products/cheese/quark
    Zrób sobie spacerek jakieś 20 kilometrów po plaży albo lasach, się wymęczysz – będzie się lepiej spało 🙂
    Ta tęsknota to chyba głównie kobieca choroba – znam jedną z podobnymi objawami ;(

    • Julia Raczko pisze:

      No właśnie mrożony to nie to samo 🙁 A za cynk o twarożku – dozgonna! 😉 Co do tęsknot – ja znam kobiety, które mają w nosie i panów, których ściska. Chyba reguły nie ma..

  • Bridget pisze:

    Doskonale znam to uczucie rozdarcia?przez ponad 6lat mieszkałem w UK, nie umiałam zdecydować gdzie chcę się osiedlić. Parę ms temu wróciłam do Domu i jestem szczęśliwa, bo jestem wreszcie u siebie?tęsknię za przyjaciółmi i za życiem jakie tam miałam, ale tu jest mój dom?czasem jest ciężko i mam ochotę znów wyjechać, ale to tylko chwilowe?

  • ELI pisze:

    no dobra a ja już ci upiekę ten chleb 😀 i tak piękę co tydzien na zakwasie pszenno żytni a ser też da się zrobić 🙂

  • Autopogoń pisze:

    ja mieszkałam już za granicą i wiem, że nie mogłabym wyjechać na długo na drugi koniec świata. nie mogłabym, po prostu nie – nie wyobrażam sobie przyjeżdżania do domu raz na dwa czy trzy lata, albo wykorzystywania całego urlopu, byle tylko polecieć do Polski na święta. podróże są fajne, ale jednak ważniejsza jest dla mnie rodzina, komfort, że mogę być blisko zawsze, gdy będzie taka potrzeba.

    • Julia Raczko pisze:

      No właśnie, to chyba nie jest dla każdego. A ja czasem wątpię zwyczajnie czy jest dla mnie.

  • Aga pisze:

    Dziwnie tak ale czytajac twoje slowa to tak jakbym czytalam swoje mysli. Jestem aktualnie w Polsce ale od 10 lat mieszkam w Nowej Zelandii I wracam tam za miesiac ale jak zwykle juz miesiac przed odlotem czuje scisk w gardle I co noc placze do poduszki ze znowu bede musiala ogladac placzacych rodzicow na lotnisku podczas gdy ja I ich dwóch wnuków powoli oddalamy sie za szyba. To mnie rozwala I mimo ze kocham NZ to jednak lata mijaja a ja płacze wiecej I czesciej. Zwlaszcza od 3 lat kiedy zalożylam rodzinę I mi strasznie brakuje dziadków. Teraz zdążylam przyleciec by pożegnac sie z babcia na łożu śmierci ona spytala dlaczego tak daleko wyjechałam że moze bym już wrocila ze wszyscy tesknia…. a ja nie wiem bo serce mam rozdarte nie potrafie zyc w terazniejszosci bo utknęlam w przeszlosći. I tu masz racje to jest zdecydowanie nieuleczalne….

    • Julia Raczko pisze:

      Zryczałam się czytając Twój komentarz ? Trzymaj się Aga! Gdzie mieszkasz w NZ? Trzeba się umówić na wino przy okazji.

      • Ach wybacz nie chcialam rozklejac cie jeszcze bardziej ,ale twoj post chyba tak na mnie zadzialal. Tak jak kiedys pisalas ze wracasz szczesliwa do Australii i wtedy pomyslalam sobie z nutka nadziej ze moze i ja kiedys poczuje taka radosc lecac do NZ. Tak teraz mysle sobie ze to jest nie mozliwe ze tesknota nigdy nie przeminie. Ze najprawdopodobniej trzeba nauczyc sie z nia zyc…tylko jak? Ale tak sobie mysle twoja propozycja jest kuszaca i moze utopimy kiedys razem te smutki w butelce wina. W maju wyjechalam z Invercargill (south of the south) i we wrzesniu przeprowadzam sie do Nelson (top of the south). Jak nie bylas to zapraszam przepiekne tereny. Odezwij sie jak bedziesz w okolicy. Moj email chyba ci sie wyswietlil. Ewentualnie zapraszam na mojego Instragrama jesli chcesz troszke polskiej wsi i tak sie kontaktowac w razie czego:) https://www.instagram.com/agatam1980/
        P.S.
        Puki co jem bób z mysla o Tobie. Trzym sie cieplo:)

        • Julia Raczko pisze:

          Najedz się za mnie! Proszę 😀 I jestem za winem wspólnym! Tak tak tak. Nigdy nie zrozumie emigranta lepiej niż drugi emigrant.

    • Jolka pisze:

      Muszę przyznać, że moim powrotom do domu pomaga bardzo fakt, że moja mama zaakceptowała ten stan rzeczy i nie ma łez…bo przecież już “niedługo znów się zobaczymy…

  • sana pisze:

    …bo to jest tak…jeżeli coś dla Ciebie jest naprawdę ważne to dalej jest bliżej a bliżej dalej…

  • Marianna pisze:

    Ladnie napisane, z poprawka – najczesciej jest to uleczalne, tylko ze potrzebuje czasu. Oh, te dawne sny o wakacjach w Polsce i potem niemozliwosci powrotu. Ciekawe, bo wielu tu znajomych z krajow poprzedniego bloku wschodniej Europy, miewalo sny podobne. Ale to odlegla historia…

    Bob, tez moj ulubiony, moze mozesz sama uprawiac w ogrodku czy na balkonie, nasiona z Polski w Kanadzie (bo tu tez bob=zadkosc) jakos sobie radza wiec i pewnie w Australii wyrosna.

    A bialy ser? Oczywiscie tylko namiastka, ale ja robie sama, mleko+buttermilk do microwave, minute max i zamieszac, i znow minutka…i tak pare razy zeby bylo mocno cieple. Potem jak wystygnie, przelac przez szmatke (cheesecloth) i sito, powiesic – i na drugi dzien gotowe. Moze warto sprobowac.
    Powodzenia.

    • Julia Raczko pisze:

      Cześć Marianna! Dzięki za komentarz i słowa pocieszenia. Oby było tak, jak mówisz 🙂 Tylko, że wiem, że to różnie bywa z tym “przechodzeniem” tęsknoty. W końcu są też tacy, którzy wracają. Sama czasem nie wiem, w której grupie jestem ja. A bób zasadzę!

  • Agata Bro pisze:

    Ściskam. Ładnie i mądrze napisałaś. Mam regularnie, ostatnio już rzadziej, ale wiem doskonale co to za ból. I jestem też świadoma tego idealizowania, że niby w Polsce wszyscy tylko na zielonej łączce siedzą i słuchają muzyki. A szarości i nudy nie pamiętam 🙂
    Właśnie tak jak mówią, to tylko wzmacnia. Co mogę powiedzieć więcej :/ Minie.

  • Kasia pisze:

    Ojeja dobrze to rozumiem, bo ja jednak po kilku latach zdecydowałam się na powrót i jest jakoś…lżej 🙂

  • krys pisze:

    przytulam Cie mocno !!!!!!! w Sydney sa swietne twarogi mniam mniam , mozna kupic bob smakuje jak w Pl w Royal NP sa komary , Kuring-gay NP ma jeziorka i korki na Harbour Bridge …coraz gorsze

    • Julia Raczko pisze:

      Dziękuję za przytulasa ? W Melbourne też twarogi są dobre – na szczęście jedziemy w ten weekend. Ale korki nie te same :p

  • Kinga pisze:

    Smutny i jednocześnie piękny wpis. Aż się wzruszyłam troszeczkę. Na pocieszenie dodam, że właśnie jestem w trakcie czytania Twojej książki o podróży dookoła świata i uważam, że jest wspaniała :-). Niezwykle pożyteczna kopalnia wiedzy ;-).

    • Julia Raczko pisze:

      Miał wyciskać łzy 😉 A Ty wycisnęłaś moje, Kinga. Dziękuję 🙂 Mam nadzieję, że część druga też Ci się podoba! Byłoby cudownie, jeśli po przeczytaniu zostawiłabyś recenzję gdzieś w sieci. Buziaki!

      • Kinga pisze:

        Właśnie kończę drugą część ;-). Też jest super! Podoba mi się to, że jest to prawdziwa historia pełna nie tylko opisów pięknych miejsc, ale także emocji i osobistych wydarzeń. Polecam każdemu!!!

Leave a Reply