Skip to main content


© The Gospo’s

Historie z drogiPodróż Dookoła Świata

Raz się żyje! Kamper Tasmania

By 13 maja, 201727 komentarzy
Raz się żyje! Kamper Tasmania

Tak. Wracam do Australii. Przynajmniej na chwilę. Siedzimy razem w samolocie z Auckland do Brisbane. Naprawdę. Zrobiłam to. Zmieniłam plany. Zdążyliśmy. Lecimy. Oszalałam. Jestem zakochana po uszy. Poziom: +100. Musiałam wyjechać w podróż dookoła świata, żeby Cię spotkać kolego z Brisbane. Do dziś nie mogę w to wszystko uwierzyć. Czy to możliwe, żebym była aż taką szczęściarą?

Tasmania podczas samotnej podróży dookoła świata 2012/2013. Tajlandia – Malezja – Indonezja – Australia – Nowa Zelandia – Polinezja Francuska – Chile – Peru – Kuba – Meksyk. 

malownicza droga

Wspomnienia z Tasmanii

Celnik wbija mi w paszport kolejną australijską pieczątkę. Nadal nie wierzę. Stoję przed domem, w którym byłam w grudniu i… Nie wierzę. Nie przeszłoby mi przez głowę, że tu wrócę. Że wrócę tu w takiej sytuacji. Że wrócę tu tak szybko. Myślałam, że mam fajnego kumpla. Wiedziałam, że to będzie znajomość na lata, może przyjaźń, a tu proszę taka niespodzianka. Życie chciało, żeby było inaczej. I za to Ci Życie bardzo dziękuję. Za ten cudowny scenariusz, pełny nieoczekiwanych zwrotów akcji. Otwieram drzwi. Rozglądam się. Odkładam plecak. Siadam na kanapie. Siadamy razem. Jesteśmy tu razem. To nie sen, to dzieje się naprawdę. Teraz wierzę. No to co? Mam nadzieję, że się cieszycie? Pozwiedzamy jeszcze trochę Australii. Będzie fajnie. Obiecuję.

W Brisbane spędzamy kilka fantastycznych dni. Rano wspólna kawa na tarasie. Wieczorem meksykańska wyżerka, zimne piwo i próba obejrzenia Avatara w 3D. Nuda? Jedziemy więc na przejażdżkę motorem do Redcliff. Mam swój pierwszy kask!!! Cieszę się, jak dziecko i chodzę w nim w kółko po domu. Przez godzinę. Albo dwie. Moja siostra kiedyś, jak dostała gogle to w nich spała całą noc. To chyba u nas rodzinne. Znaczy ja w kasku nie spałam, ale niewiele brakowało… Odpoczywać jedziemy do Noosa. Dzień spędzamy na plaży. Leniwy dzień z pysznym jedzeniem i pięknymi widokami. Szeroka, piękna plaża, delikatny piasek, słońce. A potem lecimy do Melbourne, bo…

Mamy kolejnego kampera!!! Jedziemy do Tasmanii. Fajnie? Bardzo fajnie. Bardzo, bardzo fajnie. Zwariowaliśmy na punkcie campervanowych wycieczek. Dają niezależność, wygodę, pozwalają zbaczać z trasy, spać na odludziu, być samemu, a chwilę potem być w środku miasta, wśród ludzi. Bez dwóch zdań – camper to najlepsze rozwiązanie na podróż po Nowej Zelandii i Australii. Pakujcie manatki, ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę. Zanim wyruszymy na nasze wspólne, drugie już wakacje, to muszę się z kimś spotkać… Wiecie z kim?

Lena rzuca mi się na szyję. Fox jest w totalnym szoku. Ewa i Harry patrzą z niedowierzaniem. Nikt nie wiedział, że wróciłam jak bumerang do Australii i że Danny wybiera się do Melbourne, i to ze mną, więc niespodzianka jest spora. Tak myślę. Australio, jesteś tam? Dobra ta niespodzianka, czy nie? Odpowiadać! Dwa tygodnie temu żegnaliśmy się ze łzami w oczach, a teraz witamy się ze łzami w oczach i uśmiechami od ucha do ucha. Dlatego właśnie moi drodzy zawsze trzeba sobie mówić “do zobaczenia”! Proszę to zapamiętać raz na zawsze. Jasne? Takie powroty, nawet na krótko, są niezapomniane. Ważne spotkania, obiad u mamy, babcine naleśniki, nowe znajomości. Emocjonalny miks ekscytacji, radości i strachu. Tak chyba najkrócej można opisać to, co czuję. Się dzieje…

Kotwicę naszego kampera zarzucamy pod domem Leny i Foxa, żeby z samego rana rozpocząć wyprawę do Tasmanii. Strona www.standbyrelocations.com rządzi. Powinni zapłacić mi za reklamę. Mamy 3 dni na dostarczenie camprevana z Melbourne do Hobart. Chcemy więcej! Da radę wziąć tego campera na 5 dni, proszę państwa? Da, tylko za dwa dodatkowe dni musimy dopłacić po 70 dolarów. Ale to nadal opłacalny interes, tym bardziej że znowu mamy w cenie prom na auto i na kierowcę, więc kupujemy tylko jeden dodatkowy bilet i wypływamy. Gotowi do drogi? Ostrzegam, to nie będzie szybka przeprawa – 10 godzin!!! Podobno zazwyczaj nieźle buja na otwartym morzu, więc mam nadzieję, że nie macie choroby morskiej…

Tym razem woda jest dla nas jednak wyjątkowo łaskawa. Na szczęście. Tylko, że mamy tzw. kurs dzienny. I nie mamy wyboru, bo takie bilety kupiła firma. Dla nich jest taniej, ale my tracimy dzień na promie. Wypływamy o 8:00, na miejscu jesteśmy o 18:00. To trochę słabe… Ale: trochę śpimy, trochę jemy, trochę gadamy, dobrze nam tu we dwójkę. Nie nudzimy się.

Na początek trochę hitów z australijskiego radia, żebyście mogli poczuć się, jak w naszym camperze. Tasmańska lista przebojów. Chociaż radio nie wszędzie działa…

Labrinth feat. Emeli Sande “Beneath Your Beautiful”

The Lumineers “Ho hey”

Asaf Avidan “One day”

Icona Pop “I Love it”

Macklemore & Ryan Lewis “Thrift shop feat. wanz”

will.i.am “Scream&Shout

Dobijamy w Devenport i robimy małe zakupy na wstępie. Serek, chlebek, pomidory, woda, no i mały zapas chmielu. Chcemy przenocować, gdzieś niedaleko ale jakoś nic nam nie pasuje. Wybredne towarzystwo się trafiło. Szukamy miejsca dla siebie, pozwalając wieść się tasmańskim ścieżkom. Może być nad tym potokiem? Nie… Za dużo ludzi. To może skręcimy tu w lewo? Ok, skręcamy w lewo. A może jajka na śniadanie? Przy drodze stoi lodówka. “Eggs $4”. Bierzesz paczkę jajek, zostawiasz kasę, jedziesz dalej. Przeszłoby w Polsce? Jakoś tego nie widzę…

Pędzimy przez las, no i w końcu droga się kończy. Tu dziś będzie nasza sypialnia, nad jeziorem którego nawet nie ma na mapie. Czy mogłoby być lepiej?

Budzimy się kilka minut po 8:00. To i tak nieźle, bo ostatnio mam w zwyczaju wstawać przed 7:00 i robić urocze pobudki. Mam też w zwyczaju budzić się w środku nocy i nerwowo sprawdzać, czy oby na pewno to wszystko prawda, czy jesteś koło mnie. Jesteś. I pozwalasz mi ponownie zasnąć w swoich bezpiecznych ramionach. A rano się cieszysz nawet, jak zafunduje Ci wyrwanie z najwspanialszego snu. No więc.. Obudź się! Pora wstawać! Szkoda dnia.

Dziś kawa z mlekiem na pomoście. Woda jest bardzo spokojna. Na niebie białe, kształtne chmurki, które odbijają się w jeziorze, jak w lustrze. Słońce powoli ogrzewa schłodzone nocą powietrze. Kaczki rozbudzają się podczas kąpieli, a my powoli zbieramy się do dalszej drogi. Jedziemy do Cataract Gorge Reserve na śniadanie. Jajka, łosoś, owoce, kawa. Wypisujemy nasze pierwsze wspólne pocztówki. Spacerujemy trochę “niepewnym” mostem. Ja jednak wolę być bliżej ziemi. Takie wiszące konstrukcje to nie dla mnie… Potem mała wycieczka do Launceston. Trzy znaczki, kartki nadane i odpalamy silniki!

Przez pola, drogami którymi nikt nie jeździ. Przez słoneczne wzgórza, przez zlane deszczem lasy. Przez wypalone krzaki. Przed siebie na południe, nigdzie się nie spiesząc. Z widokami na rozciągającą się po horyzont Tasmanię. Z obiadem w formie chicken parmigiana. Bardzo australijskie danie. Z przystankiem nad Great Lake. Odpoczywając, gdzie tylko nam się zapragnie i zachwycając się tym, co za zakrętem. A jest się czym zachwycać.

Jest trochę wiejsko. Pasą się owce i krowy. Co jakiś czas widać małe gospodarstwo, a potem nie ma nic. Na liczniku wybijają kolejne kilometry, a wokół pustkowia. Piękne pustkowia. I marzenia o przejażdżce motorem po tych uroczych, krętych ścieżkach. Marzenia, które kiedyś spełnimy. Góry i się kończą. Teraz droga wiedzie przez niezwykły korytarz zielonych drzew. I nad kolejne jezioro. Zostać tu, czy jechać dalej…? Chyba zostaniemy. Przejaśnia się. Wcześniej padało.

Albo nie. Jedziemy dalej. O zachodzie słońca, szutrowym szlakiem biegają setki kangurów. Tylko uważaj, żebyś żadnego nie potrącił błagam! Powoli. Noga z gazu, bo one są cudne. Małe i duże. Skaczą uroczo i niestety skutecznie uciekają przed obiektywem aparatu… W życiu nie widziałam takiego zagęszczenia kangurów na metr kwadratowy! Jest ich prawie tyle, co skuterów w Azji. Jeden z prawej, i jeszcze jeden. I tam dwa! I tam, i tu po lewej. I tu, i tam, i tu, i jeszcze tam. Chcę kangura. Będę mieć koalę, owcę i kangura. Czy było jeszcze jakieś zwierzę, które chciałam przygarnąć, bo już nie pamiętam?

Ok, jest jakiś kemping po lewej. Zatrzymujemy się? Pasuje? Bronte Park okazuje się być tzw. strzałem w dziesiątkę. Urocza karczma, bar pełen zimnego piwa, kominek i stół bilardowy. Schłodzony Boag’s Draught wchodzi, jak woda, a syn właścicieli jest świetnym kompanem do jego spożywania. W nocy zimno, jak nie wiem! Zimno! Może 10 stopni? Dobrze, że mamy ogrzewanie… No i siebie. Co nam zostaje? Tulić się trzeba i już. Nie ma wyboru. Więc się tulimy do samego rana.

Bronte Park Historic Hydro Village to takie trochę zagadkowe miejsce w górach. W całej Tasmanii były pożary, a tu padał śnieg na przykład. Jest tak trochę książkowo. Są domki do wynajęcia, są stare przyczepy kempingowe, są blaszane chatki z ceglanymi kominami. Jest pies na łańcuchu i pasie się koń. Stoi wielka ciężarówa, obok ktoś uprawia pomidory. Jedni mieszkają tu prawie na stałe, inni są przejazdem tak, jak my. Ale stąd nie chce się wyjeżdżać. I chce się tu wracać. To jest to miejsce, do którego chce się wracać. Podoba Wam się? Jest klimat, co nie? To byłoby fajne miejsce na rozegranie jakiegoś filmu, ale niekoniecznie komedii romantycznej. Jakiś thriller psychologiczny?

Dzisiaj naszym celem jest Hobart, czyli tasmańska stolica. Trasę wyznacza biała linia wijąca się między pagórkami. Wiocha, wiocha, wiocha. Miejscami jest bardzo sucho, a kawałek dalej zielone łąki i stawy. Od miasteczka do miasteczka dość daleko, a miasteczkach wszystko pozamykanie. Największą atrakcją na naszej trasie jest przechodzące na drugą stronę stado owiec. Dzieje się. Trochę usypiam. Jest jakiś taki dzień na spanie… Nie. Nie jest nudno. Jest spokojnie. Ja chyba mam ostatnio po prostu za dużo wrażeń… Muszę chwilę odpocząć.

Dość szybko dojeżdżamy do Hobart i ruszamy w miasto. Plączemy się po porcie, gubimy się, nie wiemy gdzie iść dalej. To spore, ale spokojne miasto. Zabudowa jest miejscami nijaka, a niektóre budynki to prawdziwe szkaradki. Za to inne są ładne, dobrze zachowane i te przeważają na szczęście. Jest czysto, są knajpy, bary i kawiarnie, jest co robić. Mimo, że sklepy, jak to na Australię przystało, zamykają około 17:00 i nie ma dyskusji… Oni dłużej nie pracują i już. Za to my pracujemy – jest 18:00, jedziemy na kemping. To nasz ostatni dzień w Tasmanii.

Na kempingu jest sporo camperów. To dziwne, bo po drodze nie spotkaliśmy ich za wiele… Czyżby udało nam się skutecznie omijać uczęszczane przez wszystkich drogi? Na to wychodzi. Przejechaliśmy Tasmanię unikając tłumów. Chociaż nie wiem, czy tu kiedykolwiek są tłumy, bo okolica wygląda na nieco wyludnioną i dziką, zresztą podobnie jak Nowa Zelandia. Tak, Tasmania może przypominać Nową Zelandię.

Mamy jeszcze kilka godzin do godziny zero, więc zajeżdżamy do Richmond – małego, zabytkowego miasteczka. Na szczycie stoi malowniczy kościółek. Przed wejściem wisi zdjęcie naszego Jana Pawła II, który kiedyś odwiedził to miejsce. Miasto dzieli na pół rzeka, a łączy dość stary, kamienny most. Kolejny widoczek, jak z obrazka. Jest też zabytkowe więzienie, sklepy, sklepiki, knajpy i knajpeczki. Wszystko w klimacie. Czas się tu zatrzymał kilkanaście lat temu i dobrze zrobił, bo Richmond oczarowuje.

Ostatni rzut oka na Hobart z pobliskiego wzgórza – Rosny Hill no i pora pożegnać się z camperem. To koniec tasmańskiej przygody.

No prawie koniec. Tym razem nie udaje nam się wsiąść do samolotu. Do Melbourne polecimy jutro. Dziś romantyczny wieczór w Hobart. Wybaczcie, że Was nie zaproszę. Chcemy być sami 😉 Idziemy na randkę to najfajniejszej chyba knajpy w porcie i… Obżeramy się, jak świnie. Wstyd, ale jedzenie jest pyszne. Nie możemy się powstrzymać.

Tak właśnie było w Tasmanii, której nie planowałam tym razem odwiedzić. A już tym bardziej nie planowałam jej odwiedzić z facetem, który wydaje się być moją drugą połówką! Z facetem, którego nie planowałam spotkać…

No to co? Czy to możliwe, żebym była Aż taką szczęściarą? Ktoś mi ostatnio mądrze powiedział: “Są miejsca, które miałaś zobaczyć i ludzie, których miałaś spotkać…”. That’s it.

Kliknij i czytaj kolejną część relacji z podróży dookoła świata! 

Więcej o podróży dookoła świata znajdziesz tutaj.

Jeśli podobała Ci się ta opowieść – zostaw komentarz, albo przekaż dalej! Będzie mi bardzo miło. Dziękuję! Julia.

Boisz się wyjechać w samotną podroż?

Nie ma się czego bać. Nigdy nie będziesz samotny! Oto 18 powodów, dla których powinieneś to zrobić jeszcze dziś. 

27 komentarzy

Leave a Reply