Skip to main content


© The Gospo’s

AfrykaPodróże

Ślub na Zanzibarze, którego nie było

By 10 maja, 202024 komentarze
Ślub na Zanzibarze, którego nie było

Miał być ślub na Zanzibarze. Kameralnie, romantycznie, dokładnie tak, jak to sobie wymyśliłam. Tylko my, nasi przyjaciele i wszechobecny święty spokój. Ślubu nie było. Spokoju też nie. I to bynajmniej nie dlatego, że któreś z nas postanowiło uciec sprzed ołtarza!

Autorką tego tekstu jest nasza przyjaciółka, Aneta. Stwierdziliśmy, że to ona, jako niedoszła panna młoda, powinna napisać, co wydarzyło się podczas naszego wyjazdu na Zanzibar we wrześniu 2017 roku. Tekst powstał dwa miesiące później, gdy emocje już nieco opadły. W ciągu tego czasu nikt z biura podróży się z nami nie skontaktował. Nigdy nie usłyszeliśmy także zwykłego “przepraszam”.

Edit: Poniżej tego tekstu znajdziecie komentarze właścicielki, która dość szczegółowo opisuje swoją prywatną sytuację i przedstawia swoją wersję wydarzeń. Pierwszy komentarz pojawił się we wrześniu 2018 roku, czyli rok po nieudanej podróży na Zanzibar i 10 miesięcy po publikacji tekstu. Był to pierwszy kontakt ze strony biura podróży i pani Doroty K.

Długo szukaliśmy odpowiedniego miejsca i osoby, której moglibyśmy zaufać przy organizacji tak ważnej ceremonii. Zależało nam nie tylko na tym, aby było bajkowo, ale przede wszystkim na tym, żeby ten ślub na Zanzibarze odbył się zgodnie z zasadami prawa. Dobre recenzje zaprowadziły nas pod drzwi Vanilla House, pensjonatu położonego w uroczej wiosce Jambiani, i do biura podróży Safari Travel, których właścicielką jest znana wielu “promotorka Afryki” i autorka książek o Zanzibarze.

Ustaliśmy szczegóły, zarezerwowaliśmy pobyt, podpisaliśmy umowę, przelaliśmy pieniądze i ruszyliśmy w drogę na Zanzibar. My z Polski, Julia i Sam z Australii.

Dom na Zanzibarze

Do Vanilla House przyjechaliśmy w niedzielny wieczór, na dwa dni przed naszym planowaną ceremonią. Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy, a może po prostu nie zwracaliśmy uwagi na te drobne szczegóły?

Następnego dnia, tuż po śniadaniu, właścicielka poprosiła nas o rozmowę. Szybko wprowadziła nas w temat sąsiedzkich kłótni oraz swoich prywatnych, małżeńskich problemów.

Według relacji właścicielki owi sąsiedzi, także Polacy, nieustannie uprzykrzali jej życie, a ich głównym celem było przejęcie Vanilla House. Podobno nawet podkradali jej gości — ci, którzy w pensjonacie zatrzymali się przed nami, mieli bez słowa opuścić swoje pokoje, aby przeprowadzić się za płot.

Jeszcze ciekawiej zrobiło się przy tematach małżeńskich. Mąż (lub były już mąż pani D.), został nam przedstawiony jako narkoman i dealer, który również czyha na jej dobytek i rości sobie prawo do nieswojego majątku.

Złapaliśmy haczyk. Zaczęliśmy pocieszać nieco zdruzgotaną kobietę.

Na koniec pani D. uprzedziła nas, że musi jechać do miasta, aby załatwić jakieś dokumenty i wróci dopiero po południu. Powiedziała, że w ciągu dnia może zjawić się ktoś z urzędu, a gdyby pytał, kim jesteśmy, mamy odpowiedzieć, że kuzynami.

Niepewnie przytaknęliśmy i zajęliśmy się najzwyczajniejszym wakacjowaniem. W końcu przyjechaliśmy tu na urlop, a dzień zapowiadał się przjemnie — piękne widoki, słońce i plaża. My z Julią siedziałyśmy na górze i szykowałyśmy się do ślubu, który miał odbyć się nazajutrz. Chłopaki popijali piwo na parterze.

Niespodziewana wizyta

W pewnej chwili usłyszałyśmy, że na dole jest jakieś zamieszenie. Kątem oka zauważyłyśmy mundurowego. Niedługo później na górę wpadł Sam wraz z moim narzeczonym. Przyszli po paszporty, mieli się wylegitymować.

Na dole czekał nie jeden a pewnie dziesięciu urzędników. Był ktoś z policji, biura imigracyjnego, urzędu skarbowego czy turystycznego i wojsko. Cała grupa! Kilku panów miało krótką broń przy pasie. W tym zbiegowisku znalazła się też zanzibarska telewizja!

Chwilę później o paszporty zostałyśmy poproszone także my – urzędnik pofatygował się na pięterko, gdzie my miałyśmy relaksować się podczas masażu. Oczywiście, nikt się nam nie przedstawił i z niczego nie tłumaczył. Zestresowana obsługa Vanilla House błagała nas ukradkiem, abyśmy potwierdzili, że jesteśmy kuzynami, ale żaden z funkcjonariuszy nie zadawał nam szczególnych pytań. To nie my byliśmy celem, tylko pani właścicielka, która zapadła się pod ziemię.

Wierzcie mi — spotkanie z taką ilością afrykańskich urzędników, nie jest niczym przyjemnym! Szczególnie gdy wokół nie ma tej osoby, która może wyjaśnić sytuację i zadbać o twoje bezpieczeństwo…

Niespodziewani goście wyszli po jakiś trzech godzinach i dopiero wtedy, po kilku próbach, udało nam się skontaktować telefonicznie z właścicielką. Kluczową informacją okazało się to, co powiedzieliśmy  – „Czy na pewno potwierdziliście, że jesteście moimi kuzynami”, pytała pani D., nie przyjmując do wiadomości, że nikt nas o nic nie pytał. Na sugestię, że może to nie to jest teraz najważniejsze, że chcielibyśmy usłyszeć wyjaśnienia, rozłączyła się.

I jeszcze bardziej niespodziewany rozwój wydarzeń

Mimo że sytuacja stawała się coraz bardziej niezrozumiała, staraliśmy się zachować dobry humor. Liczyliśmy na to, że właścicielka zjawi się za chwilę z jakąś dobrą historią i wszystko odkręci. Przecież zorganizowaliśmy pobyt przez biuro podróży!

Niedługo potem zorientowaliśmy się (wcześniej ani urzędnicy, ani obsługa, ani pani D., nie poinformowali nas o tym), że parter Vanilla House, gdzie znajduje się kuchnia, został oficjalnie zamknięty. Urzędnicy zostawili do dyspozycji jedynie piętro, gdzie znajdowały się nasze pokoje — możemy się tylko domyślać, że to było dla nich łatwiejsze rozwiązanie.

Wiedzieliśmy już, że nie możemy tam zostać (zarówno ze względów legalnych, jak i naszego bezpieczeństwa), a zaplanowany ślub raczej się nie odbędzie. Poza tym, kto chciałby brać z ślub w takiej atmosferze?

Gdy kolejny raz udało nam się dodzwonić do właścicielki (tak — nam udało się dodzwonić), wiedzieliśmy już, że pora zbierać walizki. Właścicielka jednak uparcie brnęła w to, że opłaciła już jutrzejszą ceremonię, a przez nas będzie strata (tak — przez nas będzie strata). Wspomniała, że może pomóc nam załatwić inny nocleg, skoro Vanilla House jest do połowy nieczynne. Podziękowaliśmy, powątpiewając w jakość świadczonych przez tą panią usług. Zmęczeni, zestresowani i wkurzeni chcieliśmy już tylko odzyskać nasze pieniądze za ślub i tygodniowy pobyt, i wyjechać stamtąd jak najszybciej. Poinformowaliśmy o tym telefonicznie wciąż nieobecną właścicielkę, prosząc, aby jak najszybciej spotkała się z nami i rozliczyła.

Zapadła już noc, kiedy to w oczekiwaniu na nią, odwiedził nas mąż, J. (ten przedstawiony nam wcześniej jako narkoman i dealer). Przepędził ochroniarza i oświadczył, że to jego dom, a my nie mamy prawa w nim przebywać. Zaczęliśmy się pakować w pośpiechu, a dobre humory przepadły na dobre.

Czekaliśmy cierpliwie na panią D. Doczekaliśmy się na telefon od niej. Okazało się, że… źle się czuje, nie jest w stanie prowadzić auta, więc nie wróci dziś do domu… Była nam za to w stanie wysłać kilka esemesów dziwnej treści poruszających kwestie zaufania.

Pewnie nie wiecie, ale na Zanzibarze mieszka sporo Polaków. Są właścicielami hoteli, szefami kuchni, menadżerami. Pomocni i przyjacielscy — to dzięki nim, mieliśmy gdzie przenocować tej nocy.

Ze ślubu nici

Dzień niedoszłego ślubu zamienił się w mały koszmar. Od rana zastanawialiśmy się, jak odzyskać pieniądze, a w głowie rysowały się najgorsze scenariusze. Poprosiliśmy panią Dorotę, aby do godziny dziesiątej przesłała nam potwierdzenie przelewu, bo inaczej udamy się na policję i poinformujemy ubezpieczyciela. W odpowiedzi usłyszeliśmy – „Zadzwoni do was moja adwokatka”. Od tamtej pory nie rozmawialiśmy z panią D.

Kilka godzin później, adwokatka poinformowała nas, że jej klientka nie może wrócić do Vanilla House, ponieważ zostanie aresztowana (!), a my mamy się wstrzymać z działaniami (serio?). Przelew na pewno zostanie wykonany.

Próbowaliśmy dodzwonić się także do biura w Trójmieście, ale włączająca się w godzinach pracy poczta głosowa, wskazywała na to, że jest zamknięte. Nie wróżyło to nic dobrego.

Przelewu wciąż nie było, a nasze zaufanie zostało już nieźle nadszarpnięte, więc w końcu pojechaliśmy na policję. Funkcjonariusz poinformował, że pani D. nie płaci podatków za swój dom na Zanzibarze i stąd to zamieszanie (nie wiemy, czy to była prawda).

Sprawę zgłosiliśmy także do ubezpieczyciela biura podróży, które organizowało nasz wyjazd na Zanzibar.

Na facebookowej stronie Vanilla House & Safari Travel zostawiliśmy informację dla innych, że dom został zamknięty przez oficjalne służby. Kolejni, nieświadomi goście mieli się tam zjawić na dniach. Nikomu nie życzyliśmy, aby przeszedł przez to samo co my…

Wszystko wskazuje na to, że nasze wzmożone działania, zadziałały. Późnym wieczorem, podczas kolacji, dostaliśmy potwierdzenie wykonaniu przelewu, a następnego dnia… pretensjonalnego maila  (oczywiście bez słowa „przepraszam”)! Pani D. zażądała odkręcenia sytuacji i wysłania pisma do ubezpieczyciela potwierdzającego, że odesłała pieniądze (z nią na CC) oraz wizyty na policji, aby ją usprawiedliwić.

Czy spytała, czy może trzeba nam w czymś pomóc? Chyba potraficie sami odpowiedzieć na to pytanie.

Recenzje Vanilla House

Po zostawieniu recenzji na Facebooku (która chyba nie jest już widoczna dla wszystkich?) na opisywane miejsce wylała się fala żalu i pretensji. Nagle okazało się, że nie tylko my czuliśmy się niesprawiedliwie potraktowani przez właścicielkę.

„Mam wrażenie zajmuje się głównie promowaniem siebie jako wielkiej pisarki, niemal celebrytki.”

„My byliśmy 6 dni i uciekliśmy, chociaż zapłacone było za 12 nocy”.

„Miało być 12 dni w raju a była ucieczka do innego hotelu, stres, syf, trauma, naloty policji i wizyty na komisariacie. Czy tak mają wyglądać „wakacje życia”?”

„Bo od momentu, kiedy postawiliśmy stopę na Zanzibarze, wszystko było zorganizowane na kolanie. Cały czas musieliśmy być czujni, bo może coś jest niedograne, albo może ktoś o nas zapomniał”.

„Pani właścicielka zwyczajnie bezczelna i arogancka. Moje wpisy są ciagle usuwane lub blokowane wiec już mi się nie chce pisać.”

„Dobrze, że ktoś w końcu zaczął pisać prawdę. Wcześniej było wstyd się przyznać, że dał się człowiek tak naciągnąć.”

Jak widać, goście długo wstrzymywali się z negatywnymi komentarzami, pewnie z różnych powodów. Doskonale to rozumiem – ja również potrzebowałam czasu, aby dojść do siebie i opisać to, co nas spotkało.

I co dalej?

Pieniądze za pobyt i ślub zostały zwrócone.

Za sukienkę ślubną, obrączki, podróż moich przyjaciół z Australii już nikt nie zwróci, ale mówi się trudno, to tylko pieniądze. Jednak żal towarzyszący temu, że ten „najpiękniejszy dzień” się nie odbył, niesmak po tym, jak ani razu NIE usłyszeliśmy słowa „przepraszam”, stres kosztujący znacznie więcej niż cały ten wyjazd, to wszystko zapamiętamy na długo. Niestety.

Nikomu nie życzę takich przeżyć. Jestem na siebie zwyczajnie zła, że byłam tak naiwna, by uwierzyć w bajki  i te cudowne historie opisane w książce „Dom na Zanzibarze”.

Szczęśliwie, dzięki tym wszystkim nieszczęściom, mogliśmy poznać dobrych, pomocnych ludzi.

24 komentarze

  • Alicja Lipińska pisze:

    Ludzie! Opamiętajcie się! Dajcie kobiecie możliwość obrony. To nie jest takie proste jak się wydaje. Przykre, że trafiło to na osoby,które chciały wziąć ślub w momencie gdy życie Pani Doroty przewróciło się do góry nogami. Nikt z Was się nie rozwodził? Nie wiecie do czego zdolny jest wzgardzony małżonek? Dziwne. Trochę empatii.

  • Krzych pisze:

    Byliśmy na Zanzi kolejny raz w lutym 2018 r. Poznaliśmy Pana “Rogera”, na dzień przed jego wylotem – wrak psychiczny. To co zgotowała mu Pani Katende ze swoimi koleżankami to przechodzi ludzkie pojęcie. Niestety po raz kolejny Pani Katende kłamie bo Pan “Roger” był u niej i nie jest to postać fikcyjna.

  • Dorota Katende pisze:

    Pani Julio,
    prosiłam o usunięcie tego wpisu, we wrzesniu 2018. Na kilka dni wpis zniknął ( chyba aby mi pokazać, że stara się Pani być w porządku ze swoim sumieniem ) jednak zaraz znowu się pojawił. Wpis ten jest niezmiernie nie obiektywny i krzydzący, gdyż pokazuje jedna stronę sprawy. To co ja przechodziłam w tym czasie w miejscu bądź co bądź nie rodzinnym ( gdzie ziomek ziomka wspiera nawet w niecnych występkach) z powodu rozstania sie z mężem Zanzibarczykiem wogóle Panią jako psychologa nie obchodzi… nawet jak Państwa emocje opadły? W miejscu tym, króluje kumoterstwo i nie chcę pisać co jeszcze ,a sama dowiedziałam o tym w dniach kiedy Państwa usługa ( slub i pobyt ) byly zakłocone i zmarnowane przez nikogo innego tylko mojego “ex” męża i jego kolegow “urzędników państwowych” itd. To długa historia, ktora kiedyś zobaczy “światło dziennie” . Ślub Państwo nie odbył się nie z powodu moich oszukańczych pomysłow czy z powodu mojej nieudolność, lecz z powodu zawiści innej osoby, która chciała wywołac skandal ! a ja tyle co mogłam to starałam się załagodzić, w tym co się zdażyło i wyjść z twarzą. Jednak wpis ten stawia mnie w czarnym świetle, ( i może chodziło o to ?) że utraciłam wiarygodność wśród pewnej grupy osób, ktore za przeproszeniem “gębę sobie wycierają opowiadając te historię “. I nie chodzi mi tu o pieniądze, ale tzw dobre imię. I aby komus to dobre imie psuć trzeba dobrze sprawy zbadać i się zastanowić , bo cóż Pani zyskala tym wpisem? Wiele udostępień i komentarzy typu “OMG” jakich zaden Pani wpis nie przyspożył ani blogowy czy facebookowy … Wygląda na to, że najwięcej poklasku zdobywa się pisząc o skandalach i nieudanych wakacjach, a jeszcze lepiej jak jest w tej całej historii wmieszana czy może winna, osoba rozpoznawalna medialnie. Skandal sam w sobie nie był skandalem, jedynie Pani to tak nagłośniła, a czytelnicy wiadomo lubia historie z dreszczykiem, gdzie jest “oprawca i ofiara”. Mam wsród moich znajomych i gości osoby bardzo mądre życiowo, ceniące spokój i autentyczność i przyjeżdzają do mojego domu na Zanzibar corocznie po dawkę optymizmu, a od czasu Państwa niefortunnego anulowanego ślubu liczba takich osób zwiększyła się , a tych którzy przyjeżdżają po sensacje i mieszanie w czyims życiu, właściwie już nie ma.

    Jesli Pani ceni sobie prawdę i ma Pani na to czas proszę o kontakt osobisty, a jesli Pani nie ma czasu to prosze przynajmniej skasować ten wpis, gdyż jak wspomniałam jest krzywdzący, a Pani sprawy nie zbadała dokładnie jedynie posłużyła się zewnetrzynymi przesłankami i pomowieniami wręcz kłamstwami innych osób, którym zależało aby mi popsuć opinię i spokójne życie zgodne z moimi własnymi zasadami.

    • Julia Raczko pisze:

      Dziękujemy za kolejny komentarz. Powyższy wpis jest naszą subiektywną recenzją świadczonych przez panią, naszym zdaniem, bardzo nieprofesjonalnych usług, opartą na własnych doświadczeniach z wyjazdu na Zanzibar. Zaznaczyłam na początku tekstu, że poniżej znajdują się pani komentarze, dla tych, którzy chcieliby przeczytać, jak pani odnosi się do opisanych zdarzeń.

  • Czekałam rok na to, aby się odnieść do tego wpisu.
    I bynajmniej nie dlatego by się tłumaczyć, ale dlatego, że jestem gotowa, .aby sprawę wyjaśnić i przedstawić ją z mojej perspektywy, by każdy kto to czyta, miał okazję poznać obydwie strony. Szkalujący mnie wpis na Pani blogu zmusza mnie, niestety do napisania tego, czego nie chciałam „wyciągać publicznie”. Są to moje osobiste sprawy, lecz nie mogę pomijać ich dłużej milczeniem.

    Pani Julia i Aneta faktycznie były (krótko to fakt ) gośćmi mojego domu Vanilla house na Zanzibarze. Przyjechały ze swoimi partnerami, na ślub Pani Anety i jej wybranka. Przyjechali Państwo 17 września 2017. Ślub miał się odbyć 19 września 2017.

    Zacznę od początku Pani wpisu.

    Uważam, że rozpowszechnianie tego, co ja powiedziałam Państwu w tajemnicy o moich problemach z mężem nie powinno być wywlekane publicznie, gdyż jeśli mówi się coś prosząc o dyskrecję , to takową należy zachować. Tym bardziej, iż pisząc to, Pani nie była już w ciężkim stresie i mogła pomyśleć racjonalnie. Skoro jednak Pani napisała to już publicznie, odpowiem na te kwestie adekwatnie.
    Tak, moje zniechęcenie do ex męża powstało na skutek palenia przez niego marihuany i potem jak się przyznał, handlu narkotykami, gdyż okazało się , że jest to łatwiejsze źródło dochodu niż pomaganie mi i praca jak przystało na uczciwego mężczynę. Wobec tego, iż handlował narkotykami, nie mogłam pozwolić, aby mieszkał w moim domu i w nim przechowywał towar, za którego posiadanie , mogłabym pójść do wiezienia. To, że ktoś próbował mnie tam umieścić napiszę w dalszej części mojego komentarza.
    Pisze Pani także, iż mówiłam o Polakach uprzykrzających mi życie. Mój mąż podczas mojej nieobecności na Zanzibarze wynajął sąsiadującym Polakom (rozpoczynającym swój biznes za ścianą) dom dla ich gości, którzy o dziwo nie napisali żadnej negatywnej opinii. Kiedy dowiedziałam sie o tym i zadzwoniłam z Polski do menagera , okazało się, iż mój mąż powiedział, iż dom jest jego i wynajął go bez mojej wiedzy, a tym bardziej zgody. A Polacy (nie podaję tożsamości, pozostawiam to domysłom ) zapomnieli, że mnie znają i mogliby mnie uprzejmie zapytać, a nie kwaterować obcych mi ludzi do mojego domu w celach zarobkowych. Mało tego, po tym gdy przyjechałam na Zanzibar, okazało się, że mój mąż jest ich najlepszym kumplem, a oni moimi znajomymi takimi , że otrzymywałam smsy z pogróżkami , że mnie wsadzą do więzienia w Polsce lub na Zanzibarze. Miłe prawda ???? Sąsiedzi zza ściany, Polacy.

    Tak więc zarówno mój mąż jak i moi sąsiedzi, nie byli jak widać zadowoleni z mojego powrotu na Zanzibarze. Z powodu dwóch bardzo niemiłych zdarzeń, które mój mąż wyreżyserował zgłosiłam sprawę do Sądu Najwyższego na Zanzibarze w Stone Town i sąd wydał postanowienie o zakazie wstępu mojego ex męża. W dniu, o którym Pani pisze pojechałam odebrać odpis postanowienia. Załączam dokument do wglądu.. Jest na nim data 11 września 2017 r. Bezczelnością mojego ex męża było przyjście podczas mojej nieobecności i opowiadanie o tym, iż jest to jego dom i mają się Państwo wynieść. O tym, po co pojechałam do miasta wiedziała niemal cała wioska wraz z jej szechą. To, że przyszła policja i inni urzędnicy , nie jest czymś niezwykłym, gdyż na Zanzibarze jest takie prawo wobec wszystkich domów, hoteli itp., że imigration, lecz w towarzystwie policji może wylegitymować gości. I nie jest to nic strasznego , tak samo jak notoryczne zatrzymywanie samochodów przez policję co kilkanaście km. Taki sposób na poszukiwanie nieprawidłowości lub czegoś innego podpadającego pod mandat. . Najczęściej są na to narażeni muzungu, czyli biali, którzy prowadzą samochód lub interes. To, że przyszli było niezwykłe tym bardziej, iż wcześniej byli u mnie również za namową mojego ex męża, a przychodzą raz w sezonie wyrywkowo. Informowałam Państwa co mają powiedzieć , aby uprzedzić to co się stało, tzn. uwierzyli Państwo w to, co mówił ex mąż. Mając wiele przykładów z życia wziętych kiedy lokalnych rasta, jak niestety postępują z żonami Europejkami, które zaczęły im stawiać granice.

    Pojechałam do miasta i nie zapadłam sie pod ziemię (?) , lecz byłam w sądzie, gdzie nie odbiera się telefonów. Kiedy odebrałam lub oddzwoniłam, Pani powiedziała , że była taka i taka sytuacja i że nie chcecie już ani zostać w Vanilla house, ani ślubu.

    Byłam w szoku i z pewnością większym tym bardziej , kiedy po kilku minutach rozmowy i tym jedynie, że powiedziałam, że wszystko już odnośnie ślubu załatwiłam i zorganizowałam i mogę Państwu zaproponować inny hotel z oferty mojego biura i ślub w innym miejscu. Państwo nie chcieli rozmawiać i po kolejnym telefonie grozili mi , że jeśli natychmiast nie przyjadę by oddać pieniądze, (które miałam nie w kieszeni, tylko na polskim koncie) to wyrzucicie moje meble i wszystkie rzeczy z domu do Oceanu. Padały z Waszej strony takie słowa, że nie chciałabym ich przytaczać. Byłam w takim szoku, że moja adwokat zadzwoniła do Państwa, aby wyjaśnić sytuację, że nie mogłam zrobić przelewu z miasta, gdzie byłam w sądzie, ani wrócić w takiej sytuacji, obawiając się o moje zdrowie , kiedy zasłabłam, co uniemożliwiało mi prowadzenie auta. . Na szczęście prawniczka zadbała o moje życie i sprawy , obawiając się także tego, co mógł naopowiadać mój ex mąż o mnie i na policji i co mogliby mi zrobić bez wyjaśnienia sprawy do końca . .

    Najgorsze, że Państwo także nie prosili tylko mi grozili tego było za wiele. Zostały przekroczone granice.
    Pisze Pani także , że zapadła noc i ex mąż przegonił ochroniarza z rzekomo jego domu . Wiem, że nie miał mocy, aby go wygonić, ponieważ miał w kieszeni ów zakaz wstępu do mojego domu i nie opuścił miejsca pracy, czyli pilnowania domu od godziny 19:00. Pracę ochroniarzowi dałam ja i jedynie ja byłam władną, aby go zwolnic
    To, że Państwo pojechali na kilka posterunków policji powiedziała mi jedna Polka z Zanzibaru, która się o tym dowiedziała i przekazała, że Państwo domagali się by mnie zamknąć w więzieniu. Skąd takie pomysły wpadają Polakom, trudno mi znaleźć odpowiedź. Poza takim postępowaniem zostaje jeszcze racjonalne myślenie. Dodatkowo wiedzieli Państwo od mojego ubezpieczyciela, firmy która ze mną współpracuje od 20 lat, że jestem osobą rzetelną i odpowiedzialną bez historii o oszustwach, niewypłacalności i unikaniu czegokolwiek, chyba tylko problemów.

    Poinformowali Państwo o tym, że nie chcę oddać pieniędzy? Nie wzięli Państwo pod uwagę tego, że powiedziałam, że wyślę przelew jutro czyli następnego dnia. Miało być już, w tej chwili, natychmiast !!!! Bez żadnego tłumaczenia. Moja znajoma była przy mnie i słyszała jak jeden z Panów krzyczał, wręcz darł się do telefonu i groził w ordynarny sposób mi, co zrobi jak natychmiast nie oddam pieniędzy. Określiła zachowanie mojego rozmówcy ”to chyba oszołomy, a nie ludzie, jak można nie dać innego wyjścia tylko tak szantażować brutalnie”.

    Pieniądze otrzymali Państwo następnego dnia, lecz nigdy nie zatrzymali tego, co rozpętali. Dodatkowo pisze Pani taki wpis mrożący krew w żyłach Polaków , nie zastanawiając się, jaką krzywdę Pani wyrządziła mi, osobie której można było okazać w lawinie zaskakujących wydarzeń, raczej chęć pomocy i rozwiązania sprawy w sposób godny człowieka. Zwłaszcza, że w osoba prowadząca bloga jest psychologiem społecznym….
    Powiem szczerze, to raczej ta sytuacja otworzyła mi oczy na to, iż wierzy się nie znanemu z żadnej dobrej sytuacji człowiekowi z innego kraju,” biednemu” Afrykańczykowi , rzekomo pokrzywdzonemu(????), broni się narkomanów i dealerów współczując im trudnego życia, podważając wiarygodność słów osoby znanej publicznie w Polsce aby popełnić taki wpis? Grając na najniższych instynktach ludzkich poszukiwaniu afery, skandalu, podbicia czytelności swojego blogowego wpisu?

    To co Pani napisała jest więcej niż dla Pańtwa odwołaniem ślubu, jest potwornym bolesnym ciosem, bez żadnej możliwości zaprzestania takiego działania, gdyż o tym, że Pani napisała ten wpis, dowiedziałam sie zbyt późno. Straty jakie ja poniosłam są nie do odzyskania.

    A propos komentarza od niejakiego Rogera, który rzekomo był u mnie 17 dni w roku 2018 przed marcem:
    „Wrocilem kilka dni temu z Vanilla House. Byłem tam 18 dni .Przeżyłem pieklo na ziemi .Nikogo tak nikczemnego ,podlego i bezlitosnego jak Pani Dorota nigdy mimo prawie 70 lat zycia nie spotkalem .Nie chcę opisywac szczegółów bo sa tak niewiarygodne i bolesne ze chcę zapomnieć. Uważajcie , na szczęście są tam Polacy, ktorzy to wiedzą i potrafią pomóc choć nie chcą nic powiedziec o pani Dorocie ,tylko tyle że nie bylem pierwszy tak potraktowany”

    .Chcialam poinformować iż takiej osoby nie było w moim domu tak dlugi czas. A to ciekawe 18 dni? Piekło na ziemi ? 70- letni czlowiek byl u mnie w domu nikczemnie traktowany? I był zamknięty jak w wiezieniu ? I na szczeście są Polacy…. to bardzo ciekawe – to chyba był bardzo istotne, aby to właśnie napisać pod tym komentarzem na zamówienie.

    Na szczęście mam listę osób , które u mnie gościły od 1 października 2017 do końca kwietnia 2018 i mogę im udostępnić link, aby napisali swoje opinie. Będą z pewnością oburzeni tym wpisem , bo tak się składa, iż od czasu oczyszczenia mojego domu z narkotycznego wpływu mojego ex męża, przyjeżdżają tu przede wszystkim pozytywne osoby. A jeśli Pan Roger istnieje, to proszę, aby miał odwagę i napisał tu swoje imię i nazwisko, gdyż anonimowo pod pseudonimem, każdy może napisać w komentarzu co mu się podoba i wymyślać różne historie.

    Pisanie przez Państwa informacji nawołującej do” PODAJ DALEJ KU PRZESTRODZE jest wielce krzywdzące i zastanawiam się, co powinnam z tym zrobić?
    .
    Po pierwsze proszę skasować ten wpis blogowy pt Slub na Zanzibarze, którego nie było, gdyż przedstawia on jedną stronę medalu. Czy będzie się Państwu chciało się zajrzeć na tę drugą, nieco jaśniejszą ? To zależy od uczciwości i nie rzucania kamieniami w kogoś, kogo sytuacji się nie poznało. Publikowanie takich wpisów, wyciągających na wierzch sytuacje , które są tak krzywdzące, dolewanie oliwy do ognia jest osądzaniem jak w czasach ciemnogrodu, kiedy wykonywało się wyroki według prawa oko za oko, ząb za ząb, a raczej nawet kamieniowania przez opętany tłum.. Różnica taka, że dzieje się to w przestrzeni wirtualnej….
    moj adres dorota@safaritravel.com.pl

    • Julia Raczko pisze:

      Dziękujemy za komentarz Pani Doroto. Nikt nigdy nie zaprzeczył temu, że miała pani (czy też ma) kłopoty osobiste. Jednak, jak widać, mieszanie spraw prywatnych z biznesem i mieszanie w nie klientów, nie kończy się dobrze. Jeśli chciałaby pani coś dodać, proszę o kontakt mailowy – ma pani dane kontaktowe zarówno do mnie jak i do Anety od samego początku, ponieważ podpisałyśmy z panią umowę przed tym nieszczęsnym wyjazdem.

  • Maryla pisze:

    Dzięki muszę te babę zablokowac pisze bzdury i to jakie,ze szkoda gadać.

  • Roger pisze:

    Wrocilem kilka dni temu z Vanilla House. Byłem tam 18 dni .Przeżyłem pieklo na ziemi .Nikogo tak nikczemnego ,podlego i bezlitosnego jak Pani Dorota nigdy mimo prawie 70 lat zycia nie spotkalem .Nie chcę opisywac szczegółów bo sa tak niewiarygodne i bolesne ze chcę zapomnieć. Uważajcie , na szczęście są tam Polacy, ktorzy to wiedzą i potrafią pomóc choć nie chcą nic powiedziec o pani Dorocie ,tylko tyle że nie bylem pierwszy tak potraktowany.

  • Joanna pisze:

    Super ze napisalas, bo wlsnie szukam miejsca na Zanzibarze zeby wyjsc slub. Ale mam pytanie… Ja jestem Polka a moj przyszly maz Wlochem i jak to wyglada z dokumentami? Kazdy z nas ma sie sugerowac wymogami z naszego kraju? Czy moze jest ktos ktomoze polecic mi na Zanzibarze lub Madahaskarze jakas zaufana agencje co organizuje tylko sluby lub cale wyjazdy?
    Z gory dziekuje

    • Magda pisze:

      Ja również szukam agencji, ktora pomoże nam zorganizowac slub na Zaznibarze, udalo sie Tobie namierzyć jakąś wiarygodna osobe?

      Pozdrawiam

  • @thepearlofasia pisze:

    Straszna historia, wspolczuje.

  • sharg.pl pisze:

    Bardzo dobrze że dzielicie się taką historią… choć przykra

  • Celina pisze:

    Szczerze mówiąc, to jestem trochę zszokowana tym co tutaj przeczytałam… Masakra, nie wiedziałam, że niektórzy ludzie potrafią tak bezczelnie żerować na ludzkiej uczciwości i łatwowierności… Tak jak już ktoś wspomniał, super że to nagłaśniasz, bo dzięki temu jest szansa, że jej oszukiwanie się ukróci.

  • yoochansite pisze:

    Bardzo dobrze, że piszecie o takich przypadkach. Nie można zamiatać tego pod dywan, bo się dało naciągnąć jakieś cwaniarze. Im więcej ludzi sie dowie o tym domu wielkiej pani pisarki, tym mniej ludzi ona naciągnie.

    • Teresa Mosiewicz pisze:

      Te klopoty mogly wyniknąć bez zamiaru p.Katende..najazd policji kontrola itp,mysle że nie chciała naciągac…zwróciła przeciez pieniądze. Niemniej jednak nie do końca są pewne wlasciwe jej relacje z wladzami.A moze byly to tylko czasowe klopoty..z obecnych postów widać że jest ok

      • Dorota Katende pisze:

        Chociaz jedna osoba, ktora racjonalnie pisze i nie karmi się sensacją. Dziekuję Pani Tereso. Prosze przeczytac to co napisałam w komentarzu na końcu w dniu 9 wrzesnia 2018, mam nadzieje , ze nei zostanie skasowany. Kazdemu powinno byc dane prawo obrony, choc z komentarzy widac, ze malo kog obchodzą ludzkie sprawy. Raczej sensacje i skandale.

  • Agata pisze:

    Wielkie dzięki za ten wpis. Sama dałam się złapać na wyjazd organizowany przez podobną kobietę – wyjechałam do Birmy w kwietniu, organizatorka okłamała nas w kwestii świadczeń, noclegów i podróży, nie miałyśmy (wyjazd był tylko dla kobiet, pod hasłami rozwoju osobistego) nawet umowy. Wróciłam wcześniej ze względu na własne bezpieczeństwo, zatem kupiłam dwa razy bilety z Polski do Azji… do dziś mam uraz. Pani nadal organizuje wyjazdy, oczywiście skasowala moje komentarze, nie wiem jak ostrzec inne osoby – kobiety które niczego noe podejrzewają.

  • Miejsce do którego na pewno nie chciałabym trafić. Dobrze że zdecydowałaś się podzielić tą historią z innymi.

  • sana pisze:

    Przepiękny apartament dla nowożeńców na Norfolk Island. Przepiękny kościółek…na śniadanie zrywałam, przez okno, mandarynki…są jeszcze przepiękne miejsca, które przeczą poetyce Zanzibaru (w tym konkretnym przypadku)…

  • eenthia pisze:

    Przykra historia. Ale dobrze, że się nie podzieliłaś!

  • Kinga pisze:

    Kurcze no nawet ciężko jest zareagować… Człowiek zaczyna się zastanawiać jak takie rzeczy mogą się dziać w XXI wieku! Cała historia brzmi jak scenariusz całkiem niezłego filmu, szkoda że mimo woli byliście głównymi bohaterami. Mam nadzieję, że udało się zorganizować piękną ceremonię ślubną i że na starość będziecie wspominać to całe zajście jako niesamowitą przygodę, która (na szczęście!) nie zdarza się każdemu. Ściskam mocno i mam nadzieję, że pewnego dnia policja dobierze się do tyłka wielkiej pisarki!

    • Danuta pisze:

      Dwie książki to jeszcze nie pisarka , tym bardziej „ wielka pisarka “ / sarkazm ?/ , ale dobrze się stało , że sprawę nagłośniono…..współczuję i podziwiam ,ze jakoś wyszliście z opresji .