Skip to main content


© The Gospo’s

Lifestyle

Chcę zwolnić tempo

By 10 maja, 202014 komentarzy
Chcę zwolnić tempo

Ta myśl chodzi mi po głowie już od kilku miesięcy, a może i dłużej, ale nie umiałam jej wcześniej zidentyfikować.

Tempo życia, tempo podróży, tempo refleksji

Północ. Powinnam już iść spać, ale muszę to z siebie wreszcie wyrzuć. Chcę zwolnić tempo. Ta myśl chodzi mi po głowie już od kilku miesięcy, a może i dłużej, ale nie umiałam jej wcześniej zidentyfikować. Nie wiedziałam, co mi właściwie doskwiera. Teraz już wiem – chcę zwolnić.

Nie, nie chcę po raz drugi rzucać wszystkiego dla podróży. Wręcz odwrotnie. Chcę się zadomowić, chcę mieć psa, zdjęcia na ścianach i pomidory w ogródku, które nie uschną pod moją nieobecność. Chcę wyjeżdżać rzadziej, ale może na trochę dłużej?

Gdy kilka lat temu zostawiłam ukochaną pracę i wyruszyłam w świat, poczułam że występuję z korowodu biegnącego po sukces i staję z boku.

Wyjechałam bez szczegółowego planu, przewodnika, listy atrakcji. Nigdy nie lubiłam ich zaliczać, ani nie lubiłam zliczać odwiedzanych miejsc. Do dziś nawet nie wiem, w ilu krajach w życiu byłam i ile cudów świata udało mi się dotknąć chociażby wzrokiem, bo czy to ma jakieś znaczenie?

Szłam sobie spokojnie przez świat, z tym moim zarysem – biletem w ręku. Szłam tam, gdzie ktoś mnie zaprowadził, albo gdzie wysłał mnie przypadek. Nie miałam poczucia, że muszę, czy chcę więcej. Wolałam posiedzieć na tym krawężniku przez tydzień, niż codziennie spacerować ulicą innego miasta.

To się nie zmieniło. Trochę ewaluowało.

Pokochałam podróżowanie. Oszalałam na jego punkcie! Znalazłam się w momencie, w którym za życie w podróży, raz pod palmą, a raz na szczycie góry, oddałabym wszystko. Nie chciałam stabilizacji.

– Chodź, rzućmy wszystko i po prostu jedźmy przed siebie – mówiłam do siebie i do Sama.

Ale on nie do końca może, a może nie do końca chce wszystko rzucać?

Podróżujemy więc w kratkę, wykorzystując każdą okazję. Pięć dni tu, tydzień tam, trzy tygodnie tu. Zazwyczaj spontanicznie, ale też szybko.

Dziś chcę zwolnić.

Nie chcę już wyjeżdżać często. Chyba wolałabym rzadziej, ale na dłuższą chwilę. Sama nie wiem. Nie marzę już o wiecznej tułaczce. Cieszę się, że mam ściany, które mogą obwieszać wspomnieniami, że mam kuchnię, w której mogę ugotować jego ukochaną, tajską lasagne i taras, na którym z samego rana mogę wypić kawę. Cieszę się, że mam gdzie zapraszać gości i, że mam skrzynkę na listy, w której lądują pocztówki od przyjaciół i nieznajomych.

Chcę zwolnić, bo przyspieszyłam też w życiu, może trochę nieświadomie, a może przyspieszenie wymusiła sytuacja przeprowadzki i zaczynania wszystkiego od zera?

Daleko mi do perfekcjonistki, ale lubię być dobra w tym, co robię, a gdy widzę, że coś wychodzi mi nie najgorzej, myślę, jakby to wykorzystać. Ten mały sukces pcha mnie w kierunku do kolejnego małego sukcesu.

Wypadłam z korowodu biegnącego po sukces, żeby wpaść w kolejny – korowód tych podróżujących, gnających po mały sukces, który skieruje cię w stronę kolejnego. Trudno nie wpaść, jeśli wszyscy inni w nim pędzą. Konformizm to jedna z tych rzeczy, która ludziom w życiu przychodzi najłatwiej.

Pszczoły

Wszyscy lubimy sukcesy. Ja też lubię.

I chcę więcej. Chcę pisać lepiej, więc się douczam. Chcę prowadzić blog lepiej, więc chodzę na konferencje. Chcę wiedzieć więcej, więc godzinami czytam. Chcę publikować w prasie, dużych portalach, chcę wydać książkę. Chcę i działam, bo wiem, że wszystko w moich rękach. Chcę.

Tylko, czy nie przekraczam tej cienkiej granicy?

Moje intencje się nie zmieniły. Podróżuję i piszę, bo lubię. Nie zaczęłam tego robić, żeby osiągnąć jakikolwiek cel. Piszę prawdziwie, emocjonalnie, nie koloryzuję, nie idę za trendami, nie robię czegoś, bo jest nośne, albo tylko dlatego, że pozwoli mi zarobić lub dlatego, że ktoś da mi coś w prezencie. Nie. Oczywiście, pisanie i blog są dziś dla mnie też jakimś źródłem dochodu, nic w tym złego. Ale przede wszystkim, pisanie i podróżowanie, to moje dwie największe pasje, i wytrwale nie pozwalam, żeby wdarł się w nie jakikolwiek jad. Nieprawda. Przymus. Przykry obowiązek.

Jestem tu sobą. Chcę inspirować. Chcę, żeby inny inspirowali mnie. Wciąż.

Ale mam wrażenie, że niby tych stron podróżniczych, książek, gazet, było kiedyś mniej, ale inspiracji jakby więcej…

I czy wszyscy mają tak, jak ja? Czy są tacy, którzy nie czują dyskomfortu w zamienianiu dziewiczości podróżowania w ten swoisty wyścig?

Przyglądam się czasem temu światu blogerów, podróżników, pisarzy, zerkam na siebie samą krytycznie i myślę, że historia zatacza koło.

Wypadamy z wyścigu szczurów, tylko po to, żeby zaraz wpaść w kolejny, który sami organizujemy.

Uwiera pewnie wyjątkowo, bo w definicję podróży wpisuje się wolność. Przynajmniej dla mnie.

Zastanawiam się, gdzie jest granica? Dlaczego czasem nie umiemy jej dostrzec? Czy umiemy żyć bez chęci osiągania sukcesów? Czy ta chęć to w ogóle coś złego?

Chcę zwolnić tempo. Posadzę tę pomidory i tym razem nie pozwolę, żeby zwiędły pod moją nieobecność.

14 komentarzy

  • Natalia pisze:

    Coś w tym jest. Kiedyś chłonęłam wszystkie posty blogerów o podróżach, inspirowałam się, planowałam. Później sama zaczęłam kupować bilety, bookować noclegi, planować i zwiedzać. Teraz? Internet przestał być autentyczny. Blogerki wyjeżdżające na 2 tygodnie na Kubę po powrocie odpoczywają od trudów podróży na Mazurach, by później móc odstawić wymarzony plażing gdzieś w Chorwacji… A wszystko to dlatego, że wypad do Azji będzie intensywny i trzeba się zrelaksować.
    Najpierw pełna podziwu wczytywałam się w te podróże, oglądałam relacje na Snapchacie ale teraz robi się to trochę dołujące, bo my jako zwykli śmiertelnicy nigdy nie będziemy mogli sobie na to pozwolić. Nasze codzienne życie, studia, czy praca, w której się realizujemy ale… Z tym, że nie każdy chce zostać blogerem-podróżnikiem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ten wydźwięk “odpoczywania od odpoczynku”…

    • Julia Raczko pisze:

      Ja myślę, że w tym natłoku nadal jest autentyczność, ale trzeba się naszukać – prawda. A nawet dwa tygodnie na Kubie przy dobrym „przewodniku” mogą być super 🙂

  • Ivon pisze:

    Slowa, slowa,slowa…szukasz slow dla zmiany w tobie…chcesz analizowac i zrozumiec emocje …zmienilas sie bardzo!dobilas do swojego brzegu i nagle znowu wiatr szarpie zagle:) i tak ma byc!!! Nie Tlumacz! Zyj Julka i rob to co co dawac ci bedzie szczescie.oczywiscie magiczne slowo”kompromis” juz zawsze bedzie z toba, z wami,ale piradzicie! Sadz pomidory i szlifuj kolejne krawezniki gdzies daleko i blizej:) i wiedz, ze ….. kiedys pewnie zwolnisz na dobre i bedzie ci dobrze ” w domu” ale na to jest czas… Bedziesz wiedziala kiedy:)

  • Emi pisze:

    Też właśnie sadzę pomidorki :))) Tylko ja jednak mam nadzieję, że znów będę podróżować więcej, choć nie aż na tak długo jak kiedyś, bo zasiedziałam się ostatnio za bardzo, zwolniłam bardziej niż to miałam w planach… Szukam kogoś kto się tymi pomidorami zajmie jak wyjadę na 2 czy 3 miesiące 🙂 powodzenia!

  • Marion pisze:

    Takie etapy w życiu… w pewnym momencie zatrzymujemy się i pytamy się – czy to jest naprawde to czego chcę? a może już dosyć? zrobiłam co zrobiłam, schowam do pudełka i przy okazji odkurzę? Nie możemy zapomnieć o tym gdzie byliśmy,co robiliśmy gdyż to wszystko jest naszym życiowym doświadczeniem, które jednak w jakiś sposób procentuje – pomysł na pracę i życie,szukanie swojego miejsca na ziemi… Ja sama przechodzę kociokwik – zlikwidowałam bloga , zlikwidowałam profil na fejsbuku, sprzedałam telewizor, nie mam nawet radia, gazet nie kupuję – medialny spokój… I o dziwo – bez tego wszystkiego można żyć! Jaki spokój, ile czasu dla siebie i bliskich… Czy wrócę do blogowania? nie wiem….czy wrócę do mojej pasji? nie wiem… teraz odpoczywam i śledzę moją intuicję co mi podpowie co dalej? ale bez spiny! Takie etapy w życiu… 🙂

  • marzena pisze:

    Właśnie zauważyłam ,że napisałam WGŁĄB a powinno być W GŁĄB ! :))

  • marzena pisze:

    To jest kolejny dowód na to,że ten blog jest o podróżach. Tylko,że tym razem podróżujesz wgłąb siebie.
    Przecież chodzi tak naprawdę o równowagę w życiu.
    W zależności od wieku zmieniają się nasze potrzeby i co innego nas uszczęśliwia. Teraz widocznie przyszedł czas na “pomidorki” 🙂
    Pozdrawiam, życzę szczęścia.
    Marzena

  • tealover pisze:

    Dokładnie te same myśli mam w swojej głowie ostatnio i też zbieram się na post w tej kwestii. Że brakuje czasu dla siebie, że goni się wciąż za czymś, że w wyjeździe upatruję wolności, a tak naprawdę jego organizacja na szybko i potem nadrabianie zaległości “tu” wprawia mnie w jeszcze większy stres. Myślę, że z każdym nowym etapem życia (nowa praca, miasto, związek) musimy układać sobie wszystko od nowa, rezerwując sobie jednocześnie czas tylko dla siebie. Przenoszenie starych schematów do nowych ram nie działa. Może w nowej pracy nie masz sposobności zaplanowania sobie popołudnia, moze dojazd trwa krócej, więc nie zdążysz przemyśleć sobie kilku spraw, może mieszkasz bliżej znajomych, więc nonstop ktoś do Ciebie wpada, a Ty masz coraz mniej czasu dla siebie i zaczynasz dokądś biec bez sensu. Przynajmniej u siebie obserwuję takie procesy. A będąc ich świadoma juz wiem, co potrzebuję zmienić.
    Co do tych pomidorów – każdy potrzebuje poczucia swojego miejsca. To, że ciebie dalej gdzieś ciągnie, mimo że teoretycznie masz już swój kąt, może wynikać z faktu, że tak naprawdę to nei jest to, czego chcesz i nie jesteś tam szczęśliwa. Pewna mądra osoba powiedziała mi, że w Poznaniu mogę sobie stworzyć taki sam świat, jak miałam w Bangkoku. Wymaga to więcej pracy, bo jest tu więcej rozpraszaczy, ale przecież mogę. To samo chciałabym powiedzieć Tobie. Gdziekolwiek jesteś, to od Ciebie zależy, czy będziesz tam szczęśliwa 🙂 A mając ukochanego u boku jest to niewątpliwie łatwiejsze.

  • Dla mnie podstawa to wiedzieć, kiedy się zatrzymać. Chociaż, ja jeszcze nie osiągnęłam etapu, że chcę podróżować rzadziej, a częściej zostawać na miejscu, to z pewnością od zawsze przeraża mnie samonapędzająca się machina istnienia w social media, zadowalania innych, bycia online i na bieżąco zawsze i wszędzie. Mam wrażenie, że już nie czerpiemy wrażeń z podróży dla siebie, ale dla ludzi, którzy potem polubią, udostępnią, a tym samym zdecydują czy przeżyliśmy coś wartościowego, czy też nie. Nie tak powinno być, ale z drugiej strony wszystko ma swoje plusy i minusy. Pytanie, gdzie postawimy granicę.

  • Ania pisze:

    Wiesz Julia..Ostatnio miałam podobne przemyślenia 🙂 Ja z kolei z intensywnego podróżniczego życia wpadłam w pieluchy i opiekę nad dzieckiem. Roczna podróż tylko rozbudziła chęć na więcej. Chciałam podróżować więcej i więcej, dalej, intensywniej, rozwijać blog, korzystać ze wszystkich kanałów społecznościowych -miałam tyleeeee planów! W końcu usiadłam i zaczęłam myśleć – po co to wszytko? Czy to tylko dla mnie? Czy robię to dla innych? Czy dalej sprawia mi to taką przyjemność jak na początku pisania bloga? Czy chcę rywalizować i konkurować z innymi? Masa pytań bez odpowiedzi…w końcu stwierdziłam, że skoro pojawiły się u mnie takie wątpliwości to coś jest na rzeczy. Odpuściłam, zostałam przy tym co sprawia MI przyjemność i przy okazji zostałam mamą 😀 Chyba w całym tym szaleństwie trzeba nauczyć się odpuszczać. Wiadomo, że pozostaje trochę żalu, że się czegoś nie zrobiło czy nie zobaczyło ale z czasem to mija 🙂 Niestety często o tym, gdzie jest nasza granica dowiadujemy się po jej przekroczeniu. Najważniejsze to wyciągać wnioski i żyć dalej 🙂 Trzeba poskromić trochę swoje ambicje i wrzucić na luz. Nie wiem czy wszystko jest zrozumiałe co tu nasmarowałam ale mam za sobą nieprzespaną noc (dzięki Ci córko) :)) Życzę by pomidory pięknie rosły i samych trafnych decyzji – Ania

  • ModestVagaond pisze:

    Sama marzę o dalekich i długich podróżach, o tym zachłyśnięciu się wolnością jednak nie wyobrażam sobie spędzić całego życia w podróży, w pewnym momencie chciałabym zacząć tworzyć swój dom, miejsce gdzie mogłabym wracać po kolejnych podróżach.

  • Gadulec pisze:

    Widzę, że wzięło Cię na refleksje, podobnie jak mnie ostatnio. Niby Twój post i mój z poniedziałku są inne, ale coś mi się wydaje, że chodzi o podobne sprawy. Podróżuje coraz więcej osób, blogów o podróżach również jest coraz więcej. Masa z nich niczym nie różni się od pozostałych. I jest w tym wszystkim sporo gonitwy, jakieś dziwne wyścigi, nie zawsze zdrowa rywalizacja. Do tego social media i przebywanie na nich 24 h/dobę. O tym można by całą pracę magisterską napisać. Ciężka sprawa. Dobrze czasem zwolnić, spojrzeć na wszystko, na siebie samego z boku. Z innej perspektywy. A zmiany są dobre. I to taka naturalna kolej rzeczy – nowy, kolejny etap w życiu, więc i nasze potrzeby się zmieniają.

  • Monika pisze:

    Potrzebujesz zmian, Julia – to widać 🙂
    Ja podróżowałam przez jakiś czas rzadko (raz w roku), ale za to dłużej i dalej. Aż nadszedł czas, że przestało mi to odpowiadać i postanowiłam krócej, a częściej. Jestem na dobrej drodze i znowu wszystko inaczej cieszy 🙂
    Powodzenia w szukaniu zmian, które cieszą 🙂

  • Super tekst. W sumie porusza kilka problemów. Myślę, że każdy z nas przechodzi taki etap zachłyśnięcia się tą wolnością w podróży i życiem w drodze. Ale po pewnym czasie człowiek sobie uświadamia, że ta wolność też ma swoje ograniczenia. I zaczynamy się zastanawiać, czy to “wolność do” czy juz “wolność od”? Zwiedzamy świat, ale nigdzie nie budujemy domu. Poznajemy ludzi, ale z nikim nie nawiązujemy prawdziwie głębokich relacji. Jesteśmy spontaniczni, ale przez to nie potrafimy budować i realizować dalekosiężnych planów. I nagle okazuje się, że życie w społeczeństwie, stworzenie rodziny czy po prostu odnalezienie celu w życiu może być większym wyzwaniem niż podróż na Biegun Północny.
    Gonienie za sukcesem, wyświetleniami, pisanie tekstów pod SEO i social media (byle krócej, łatwiej, szybciej) to jeszcze inna para kaloszy 😉 “…niby tych stron podróżniczych, książek, gazet, było kiedyś mniej, ale inspiracji jakby więcej…” – święta prawda! Dla mnie jeden Arkady Fiedler jest większą inspiracją niż 10 współczesnych “travelebrytów”.

Leave a Reply