Skip to main content


© The Gospo’s

CodziennośćEmigracja i życie w Australii

Sytuacja w Australii. „Trudno być pozytywnym”, ale do piekła nam daleko

By 19 września, 20202 komentarze
Sytuacja w Australii. „Trudno być pozytywnym”, ale do piekła nam daleko

Temat trudny i wywołujący dyskusję, na którą wiem, że nie mam siły. Ale pytacie, więc czuję się zobowiązana, żeby zabrać głos. Głos pewnie trochę subiektywny, bo blog ma to do siebie, że jest subiektywny, ale bardzo się starałam, żeby to, co piszę było przejrzystsze i wolne od oceny. Po za tym może rozwieje wątpliwości chociaż jednego „zakłopotanego”. Dodatkowo zmobilizowała mnie jeszcze jedna kwestia — najgłośniej krzyczą ci, którzy lubią skrajności, więc przyda się równowaga.

Wysyłacie zdjęcia mapy Australii z grzmiącym napisem -“PIEKŁO” – chcąc sprawdzić, czy faktycznie jest tak piekielnie. Faszyzm. Ludzie zamknięci w domach. I w kraju! Stan wojenny. Aresztowania. Ograniczania praw. Australia to miejsce testów, tak będzie zaraz na całym świecie. Linki do tych podejrzanych facebookowych grup, gdzie wieje grozą. No istny dramat.

Czy faktycznie sytuacja Australii jest taka zła, jak mówią? Czy sytuacja związana z koronawirusem i lockdownem powinna niepokoić świat?

NIE. Bieżąca, australijska codzienność nie powinna wywoływać przerażających haseł. To krótka odpowiedź, którą zaraz rozwinę.

Na początek jednak zaznaczę (chociaż, jeśli jesteście ze mną długo, to dobrze to wiecie), że nie lubię teorii spiskowych, ekstremalnych poglądów w żadnym temacie, krzyczących nagłówków, samozwańczych specjalistów (a już szczególnie tych z Youtuba czy Facebooka) i bezmyślnego podawania dalej. Za głupotę uważam, mówienie „nie słucham mainstreamowych mediów”, a jednocześnie wiarę w nieomylność kogoś, kto znany jest z tego, że nagrał film do internetu lub zachwyt słowami prezentera telewizyjnego, który pracuje w emporium mediowym znanego milionera. Nie akceptuję też braku tolerancji, co często niestety łączy się z powyższym. A i wierzę w Covid19! Jednocześnie, lubię zadawać pytania i nie łykam wszystkiego jak pelikan.

Ten post nie jest zachętą do gorącej dyskusji — tak, możemy się nie zgodzić i pogadać, ale od razu mówię, że wyrzucam dziwne linki i komentarze, bo podawanie ich dalej jest szkodliwe.

Ten post jest jedynie wyjaśnieniem dla tych, którzy chcą posłuchać mojego zdania i faktów, a nie dziwnych teorii. Dla osób, które, tak, nie przytakują na wszystko wokoło, które kwestionują, ale robią to bez niepotrzebnych pyskówek.

Wiem, że tekst jest długi, ale bardzo bym chciała, żebyście przeczytali cały.

Granice zamknięte na kłódkę

Australia ma zamknięte granice i nie wiadomo, kiedy znowu otworzy się na świat. Ruch ograniczony jest zarówno dla przylatujących, jak i dla tych, którzy chcieliby odlecieć. Australia jest wyspą, a dla wyspy najłatwiejszym i najrozsądniejszym sposobem ograniczenia rozwoju epidemii na jej terenie (oraz wielu związanych z epidemią skutków) jest zamknięcie się na resztę świata. Ot, wielka tajemnica. To nie jest żadna fizyka kwantowa ani spisek lordów.

Do Australii mogą przylecieć obywatele, stali rezydenci i osoby, które dostaną pozwolenie na przyjazd (np. gdyby okoliczności wskazywały, że przylot mojej mamy do Australii jest potrzebny, najpewniej dostałaby takie pozwolenie). Jednak ilość osób, które mogą do Australii przylatywać tygodniowo, jest ograniczona. Mała jest też dostępność lotów, a bilety tylko droższe.

Osoby przebywające w Australii tymczasowo, nieposiadające australijskiego obywatelstwa, mogą wylecieć z niej w każdej chwili (jeśli znajdą bilet i lot się odbędzie). Osoby posiadające obywatelstwo australijskie muszą wystąpić o pozwolenie na wylot z Australii (np. gdybym to ja, posiadaczka dwóch obywatelstw, musiała z jakiegoś powodu polecieć do Polski, najpewniej dostałabym takie pozwolenie).

Znów, nie widzę tu drugiego dna — wszyscy pamiętamy jak kosztowne i logistycznie trudne jest sprowadzanie do ojczyzny, mieszkańców, którzy utknęli gdzieś w drugim końcu globu, a obowiązkiem państwa jest pomóc. Wciąż są osoby, które chcą do Australii wrócić z zagranicy, mówi się o 25 tysiącach i tu nawal australijski rząd federalny. Sytuacja światowa wciąż jest zmienna i niepewna, a do tego dochodzi również kwestia kwarantanny.

Kwarantanna za tysiące monet

Przez pierwszych kilka miesięcy pandemii większość przypadków Covid19 została „przywieziona” przez podróżnych, dlatego wprowadzono kwarantannę. Każdą osobę przylatującą z zagranicy obowiązuje 14-dniowa kwarantanna w hotelu, z którym rząd ma podpisaną umowę. Początkowo kwarantannę można było odbyć w swoim miejscu zamieszkania/tymczasowego przebywania, ale jak wiadomo, są ludzie, którzy ignorują prośby o siedzenie na czterech literach, co skutkowało rozprzestrzenianiem się wirusa i koniecznością wprowadzania restrykcji.

Gdy wprowadzono hotelową kwarantannę, jej koszty (opłaty hotelowe, jedzenie, transport, ochrona, bo znowu są tacy, którzy chętnie zignorowaliby nakaz i poszli na zakupy) były pokrywane przez państwo (czytaj z budżetów stanowych, znaczy z podatków osób, które je płacą, a nie z magicznego worka bez dna, do którego dostęp mają politycy). Dość szybko wprowadzono zmiany i opłaty za kwarantannę przerzucono na osoby, przebywające na kwarantannie. Co to znaczy? Znaczy, że z własnej kieszeni płacisz kilka tysięcy dolarów, jeśli przylatujesz do Australii. Gdy czujesz, jak portfel pustoszeje, mniej kusi też cwaniakowanie.

Tak, siedzenie zamkniętym w jednym pokoju hotelowym, przez dwa tygodnie musi być raczej depresyjne. W ogóle z tym nie dyskutuję. Taką drogę wybrało już kilka państw i pewnie wiele będzie wybierać.

Ograniczenia międzystanowe i międzyterytorialne

Australia to wielki kraj, z czego większość osób, które nigdy tu nie były, nie zdają sobie sprawy. Powierzchniowo Australia porównywalna jest do całej Europy. System polityczny również różni się od Polskiego. Australia to federacja, w której stany i terytoria mają swoje rządy, regionalne prawa, budżety — dość dużą niezależność od rządu federalnego. Zamykanie granic stanowych, które ma uzasadnienie, nikogo nie powinno dziwić i zdarzało się w przeszłości (nie często i dawno temu, np. podczas epidemii Hiszpańskiej Grypy, która mocno Australię dotknęła). Tak samo, jak dziwić nie powinno wprowadzanie kwarantann dla osób podróżujących między stanami — nie ma tu nadużywania prawa. Zamykanie granic wewnętrznych ułatwia wiele.

Jasne może nam się to nie podobać, może nas to wkurzać, możemy wymieniać opinie. Ale na litość Wielkiego Koali nie twórzmy własnych teorii wyjaśniających!

Nam też nie podoba się, że nie mogą odwiedzić nas znajomi z innych stanów, że my nie możemy odwiedzić rodziny w Melbourne, że nie wiemy, czy będziemy mogli udać się na ślub przyjaciół w innym stanie. Nie wchodzimy jednak w polityczne i poglądowe rozgrywki, które są dzisiaj na porządku dziennym (gdy premier danego stanu jest z innej partii niż przedstawiciele rządu federalnego, obrywa zgniłymi jajami za wszystko, co zrobi), ani nie szukamy wyjaśnień w podejrzanych czeluściach internetu. Rozmawiamy, zastanawiamy się, czy to słusznie, czy nie, ale wiemy też, że nie jesteśmy specjalistami w dziedzinie, aby krzyczeć w otchłań, że powinno być inaczej.

Pamiętajcie też, że w tych przepychankach nie bez znaczenia jest niestety polityka. Bo gdy premier stanu jest z opozycyjnej partii, niż premier Australii (a jest tak w Queensland, Wiktorii, Australii Południowej, ACT i NT) zaczyna się nieprzyjemna nawalanka, manipulacja i propaganda, a wszystko narastam gdy za pasem są wybory (a są np. w Queensland, więc Premier Australii Scott Morrison walczy z Premier Queensland Anastasią Palaszczuk).

Trzymanie dystansu, maseczki, mycie rąk, mierzenie temperatury

Szkoda mi tu czasu na komentarz, czy trzymanie dystansu działa, czy maseczki w zamkniętych pomieszczeniach działają i czy mycie rąk ma sens. Zostawię wydawanie opinii specjalistom. Nie wspomnę o mierzeniu temperatury laserowymi termometrami, które mają uszkadzać/zmieniać część naszego mózgu, aby nieznani nikomu wielcy, z nieznanych nikomu powodów, mogli sterować nami, jak marionetkami. Idąc tym tropem — Ziemia jest płaska, a mieszkańcy Australii są opłacanymi aktorami (zarabiam za pobyt tu gruby hajs, jakbyście nie wiedzieli). Odrobina zdrowego rozsądku pozwoli nam przetrwać, tak myślę.

Wysokie kary

200 dolarów. 1500 dolarów. 1000 dolarów. 50 000 tysięcy dolarów. 100 tysięcy dolarów. Kary są wprowadzone, bo człowiek ma to do siebie (ten mieszkający w Australii również), że nie słucha próśb i sugestii, i już w nich dopatruje się czegoś podejrzanego. A kara pieniężna boli natychmiastowo jak żadna inna. Mandaty w Australii zawsze były wysokie, więc i teraz ich wysokość nie powinna dziwić.

Do tego dochodzi jeszcze kara więzienia za nieprzestrzegania prawa. O zgrozo! Coś nowego, prawda? Nie.

Jeśli olewasz, że dany stan wprowadził kwarantannę i kryjesz się na pace ciężarówki, żeby cichaczem się przedostać, nie dziw się, że dotknie cię kara. Jeśli nielegalnie pozwalasz na działanie swojego biznesu, wbrew wprowadzonym ograniczeniom, lub nie przestrzegasz epidemicznego planu dla firm, dostaniesz karę, tak samo, jak w każdej innej sytuacji, gdy łamiesz prawo.

Tak samo, jak za przekroczenie prędkości (jak śmią nakazywać ci, z jaką prędkością masz jeździć!), dostajesz mandat. Tak samo, jak za nieuczciwie rozliczenie podatków (jak śmią nakazywać ci zgłaszania dochodów!), zostajesz ukarany. Tak samo, jak za agresywne zachowanie wobec drugiej osoby (jak śmią mówić ci, kogo możesz uznać za idiotę i mu spuścić manto, tudzież naubliżać!), możesz trafić za kratki.

Ach! Obowiązkowa szczepionka!

Gdy Premier Australii, Scott Morrison, podpisał list intencyjny na tzw. oksfordzką szczepionkę, a informując, powiedział, że będzie obowiązkowa, wielu zatrzymało się na chwilę i jednostki zaczęły głośno krzyczeć. I krzyczą nadal, mimo że Morrison szybko się poprawił i powiedział, że rząd będzie do niej namawiał, a nie zmuszał. Nagłówki typu „Aussies need your help! They’re going to force us to inject DNA modifying vaccine and they’re doing it soon. We don’t want our kids injected with poison” pozostały. Zaczęły się też rozmowy o tym, że nawet jeśli obywatele nie będą zmuszani do szczepionki bezpośrednio, to będą pośrednio poprzez zakazy wysyłania nieszczepionych dzieci do przedszkola, odmawianie społecznych zapomóg nieszczepionym, czy pracy w zakładach, które szczepionek wymagają. Tak zdarza się już dzisiaj z niektórymi szczepionkami, bo w społeczeństwie obowiązuje nas odpowiedzialność zbiorowa, która pozwala dbać o… społeczeństwo.

Czy jednak Australia może zmusić do szczepionki? Zgodnie z prawem może, ale prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek to zrobi, jest w sumie żadne, a wiązałoby się z wieloma konsekwencjami. O prawnym uzasadnieniu, bez wycieczek emocjonalnych, możecie poczytać tutaj.

Restrykcyjny lockdown w Melbourne

W Melbourne, drugim co do wielkości mieście w Australii, obowiązuje restrykcyjny lockdown, który w różniej formie trwa już ponad 70 dni i został przedłużony. Tak naprawdę wiele ograniczeń będzie utrzymana, aż do listopada. Obecnie ilość dziennym zachorowań wynosi ok. 30 dziennie.

Lockdown wprowadzono, gdy liczba zachorowań na Covid19 ze źródłem w społecznościach (w tym spotkaniach rodzinnych) zaczęła niepokojąco szybko rosnąć do poziomu ok. 700 dziennie (populacja stanu Wiktoria to ok. 6,5 miliona).

Tak, popełniono błędy po opanowaniu pierwszej fali, a wśród nich wymienia się słabą kontrolę prywatnych, nieprzeszkolonych firm nad hotelami, w których przebywały osoby na kwarantannie, przyjmowanie zbyt dużej liczby osób przylatujących z zagranicy na kwarantannę oraz słabą komunikację z wielokutrowymi społecznościami (w Australii mieszka dużo emigrantów, a znajomość angielskiego u części z nich jest ograniczona). Lista ta mogłaby być dłuższa.

Oczywiście, mieszkańcy Melbourne mają dość — tygodnie w zamknięciu, nawet we własnym domu, który się kocha, potrafią doprowadzić do szału! To w ogóle nie powinno dziwić. Szczególnie gdy widzisz, jak reszta Australii funkcjonuje normalnie, jak reszta świata działa, gdy liczba nowych zachorować w Melbourne jest bardzo niska, a politycy i eksperci zdają się nie dostosowywać ograniczeń do zmian. Pęka serce, gdy patrzysz, jak miasto, które nazywasz domem, zamiera, gdy cierpi, a razem z nim cierpią twoi „sąsiedzi”. Troszczysz się o miejsce i ludzi, zwyczajnie.

„Day 72 of the second lockdown. 2 hours of outdoor time, curfew from 9pm, we’re limited to 5km radius from home. 6 (?) weeks until they let us out. There are roadblocks & checkpoints around the city & almost $5000 fine for trying to escape. It really is hard to stay positive”, napisała wczoraj na Twiterze moja przyjaciółka Aga.

Serce pęka też, gdy patrzysz, jak twoi bliscy cierpią.

Polecam emocjonalnej lekturze te dwa teksty, które pomagają zrozumieć uczucia:

What it feels to live in Melbourne right now.

Extended coronavirus lockdown has left many of us Melburnians feeling broken.

W mieście obowiązuje godzina policyjna i w nocy nie wolno opuszczać miejsca zamieszkania. U podstaw jej wprowadzenia wymienia się, ułatwienie działa policji oraz kontrolę nad nielegalnymi imprezami, które odbywały się w mieszkaniach wynajętych przez Airbnb (bo przecież wirusa nie ma, albo nas nie dotknie, bo przecież jesteśmy piękni i młodzi). Dziś, duża część specjalistów kwestionuje sens jej utrzymania.

Bez wchodzenia w szczegóły, w Melbourne z domu można wychodzić tylko z kilku powodów — w tym zrobić zakupy lub poćwiczyć — i trzeba poruszać się w promieniu 5 km. od domu (w tym tekście, który regularnie uzupełniam, znajdziecie linki do stron, gdzie wszystko jest rozpisane).

Jak opisuje autorka tekstu What it feels to live in Melbourne right now, w Melbourne wszystko jest jakby zapauzowane. Widok smutny, zastanawiający i siłą rzeczy budzący pytania.

Każda decyzja rządu, który reprezentowany jest przez Premiera Daniela Andrews’a jest poparta naukowym modelowaniem tworzonym przez epidemiologów (więcej o tym za chwilę) oraz wprowadzana zgodnie z prawem — w stanie Wiktoria obowiązuje stan wyjątkowy, który z założenia ma pomagać dostosować tymczasowo prawo do obowiązującej, nieprzewidywalnej sytuacji. Mimo pojawiających się słów krytyki w kierunku Andrews’a i jego rządu ma on wciąż wysokie poparcie, a większość popiera jego decyzje. Według danych podanych przez Roy Morgan, 70% mieszkańców Wiktorii popiera działania rządu, chociaż to poparcie nieznacznie spada. Więcej na ten temat, tutaj.

W Melbourne nie biją nie, nie palą na stosach, nie zamykają niewinnych za kratkami. Tak, zdarza się, że sposoby egzekwowania prawa wchodzą poza społecznie akceptowalne normy (i normy, o ironio, prawne) i jednoznacznie należy to potępić! Jednak te jednostkowe przypadki są wykorzystywane przez zwolenników dyskusyjnych (czy też idiotycznych) teorii do niczego innego, jak wspierania swoich utartych poglądów. Gdy zatrzymuje cię policja i odmawiasz podanie swoich danych osobowych, co zrobić ma funkcjonariusz? Puścić cię wolno i zignorować, czy zabrać na komisariat? Gdy otwarcie mówisz, że ignorujesz prawo i prośby osób, które mają to prawo kontrolować, musisz liczyć się z tym, że twoje zachowanie będzie kwestionowane. A gdy robisz to, co powyższe, jednocześnie nagrywając filmik, który później publikujesz na Facebooku, cóż… Takie rzeczy niosą się szybko. Lubią je też media, bo temat sam się robi.

Modelowanie i inne takie

Modelowanie, na którym rząd stanu Wiktoria opiera swoje działania zostało opublikowane w Medical Journal of Australia, a jego szczegóły podane są tutaj. Model oparty jest o działania nosiciela — komputerową stymulację jego spotkań. Model jest właściwy, to nie podlega dyskusji. Rozważyć należy natomiast, czy ten model jest modelem właściwym w obecnej sytuacji. Jeśli chcielibyście poczytać więcej na ten temat odsyłam was do artykułu pod tytułem The modelling behind Melbourne’s extended city-wide lockdown is problematic. Poruszyć należy także kwestie ekonomiczne i zdrowia psychicznego — działanie zespołu specjalistów z różnych dziedzin mogłoby dać lepsze i bardziej efektywne rozwiązanie. Ale to rozwiązanie mogłoby też nie przynieść odpowiednich skutków.

Czy trwający bardzo długo restrykcyjny lockdown jest wart swojej ceny? Znów, prawdopodobnie są lepsze, opcje, ale… Może to wybieranie między słabym wyjściem i równie słabym wyjściem? A może nie? Więcej rozważań w tym wątku, z którymi się zgadzam, o „wartości” życia i tym, ile jako społeczeństwo jesteśmy w stanie zapłacić za uratowanie każdego, w tekście Is lockdown worth the pain? No, it’s a sledgehammer and we have better options.

Sytuacja w Australii. Z nadzieją

Miejmy nadzieję, że sytuacja w Melbourne, w stanie Wiktoria, w innych częściach Australii szybko wróci do normy. Że nauczymy się więcej o nowej chorobie i nauczymy się, jak z nią funkcjonować. Że Australia, jako społeczeństwo, będzie mądra. Że znów będziemy widzieć uśmiechy przechodniów, twarze, które dzisiaj zasłonięte są maskami. I, że wy, gdziekolwiek na świecie mieszkacie, znowu będziecie mogli nas odwiedzić, aby poczuć tę niezwykłą przestrzeń, przyjacielskość i… wolność!

2 komentarze

Leave a Reply