Skip to main content


© The Gospo’s

Historie z drogiPodróż Dookoła Świata

Witamy w Nowej Zelandii! Środek lata, a tu śnieg

By 13 maja, 201726 komentarzy
Witamy w Nowej Zelandii! Środek lata, a tu śnieg

Nowa Zelandia – podobno jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Krajobrazy nieporównywalne z innymi. Wszechobecna zieleń. Spokój przerywany od czasu do czasu trzęsieniami ziemi. Magia i tajemnica. Władca pierścieni. Pyszne białe wino pachnące słońcem. Stada szczęśliwych owiec. Koniec świata. Tak. To mój następny przystanek. Pora zweryfikować wyobrażenia o Nowej Zelandii. Pora zostawić Australię. Czas wytrzeć łzy, tęsknotę wcisnąć w kieszeń i wysiąść z uśmiechem z samolotu.

Queenstown podczas samotnej podróży dookoła świata 2012/2013. Tajlandia – Malezja – Indonezja – Australia – Nowa Zelandia – Polinezja Francuska – Chile – Peru – Kuba – Meksyk. 

i helikopterem można się przelecieć

 

Wspomnienia z Queenstown

Oto jestem. Auckland na jedną noc. Oczywiście hotelu nie załatwiłam, ale to nie jest problem. Na lotnisku jest centrum informacji turystycznej iSITE. Proszę Pani, potrzebuję się dziś gdzieś przespać w okolicy, bo jutro rano muszę tu znowu być. Motel, 80 dolarów, darmowy transport w tą i z powrotem – opłaca się. Noc z komputerem i drinkiem. I pobudka o 5:00. Lecę do Queenstown, czyli na południe wyspy południowej. Zrobiłam błąd układając bilet dookoła świata. Przyznaję się. Przylatuję i wylatuję z Auckland. Bezsensu. Dziś wiem, że najlepiej jest lądować w miejscu A, a wylatywać z miejsca B. Taki układ od razu wyznacza trasę do pokonania i wiele ułatwia.  No ale… shit happens. Mogłam zmienić lot w ostatniej chwili z Melbourne – Auckland na Melbourne – Queenstown, ale w bilecie dookoła świata zmiana miejsca kosztuje jakieś 600 zł. i trochę zachodu. Bardziej opłacało mi się kupić dodatkowy bilet Auckland – Queenstown za 100 dolarów i tak zrobiłam. Więc po dniu straconym na podróże wreszcie jestem!

Queenstown wita mnie spektakularnymi widokami z samolotu. Lądowanie wśród zielonych wzgórz, najpiękniejsze jakie kiedykolwiek miałam. Nie kłamali z tym nowozelandzkimi obrazkami. Cudnie!!!

Z lotniska łapię autobus do miasta. 30 minut i jestem. Szukam noclegu. W pierwszym hostelu, do którego wchodzę miejsc bark. Auć. Podejście drugie – Nomands, czyli hostel należący do popularnej na Antypodach sieci. Tanio nie jest. 100 dolców za własny pokój, czy 34 za łóżko w pokoju 6-osobowym? Wszystkiego trzeba w życiu spróbować, więc wybieram łóżko i oczywiście trafiam do pokoju z szalonym Hawajczykiem Joshem i czwórką Brazylijczyków. Pięciu facetów i ja. No tak, mogłam się tego spodziewać. Cóż innego mogłoby mi się przytrafić :)? Josh mieszka w tym hostelu trochę na stałe, pracuje w barze obok. Usłyszał, że jestem z Polski i co? Oczywiście mówi, że jak z Polski to trzeba się ze mną napić! Skojarzenie pierwsze: Polska – wódka. No ładnie.

Idę na spacer. Queenstown leży nad jeziorem Wakatipu, jeziorem otoczonym wysokimi górami. Zimą to prężnie działający kurort narciarski, ale teraz na szczęście jest lato i 28 stopni. Woda w jeziorze ma kolor lazuru, bardziej przypomina tajskie wybrzeże, aniżeli górskie jezioro. Widać dno, pływające ryby, kamienie, kaczki spokojnie dryfują wzdłuż brzegu, a wokół jakby narysowane farbami szczyty. Jest pięknie. To nie podlega dyskusji. Tu jest po prostu pięknie!

Nic dziwnego, że miasto każdego roku odwiedza prawie 2 miliony turystów. Generalnie trudno spotkać tu kogoś z Nowej Zelandii. Można imprezować do woli, można się wyszaleć na krętych rowerowych ścieżkach, można skakać na bungee, latać na paralotni, spływać rwącymi potokami z obawą, czy nie wypadnie się z pontonu. W Queenstown można zaszaleć na całego. To mekka dla fanów sportów ekstremalnych. Nie wiem, czy wiecie ale to właśnie stąd pochodzi bungee jumping?! I miejsc,  z których można skakać jest do wyboru do koloru. Ale w Queenstown można też odpocząć. Wystarczy iść na spacer wzdłuż jeziora, przez Queestown Gardens, 7 kilometrów aż do Frankton. Jeden z najlepszych spacerów, jakie sobie urządziłam. Bosko!

Nie mogłam przestać robić zdjęć. Serio. Nie da się nie być zachwyconym. I piwo z Nowej Zelandii, Speight’s, też dobre. A wieczorem spotkanie z moim współlokatorem Joshem, który nieźle się urżnął, pomimo że w hostelu można pić tylko do 21:00 i tylko w części wspólnej. W pokojach jest zakaz. I dzięki temu jest spokojnie, porządnie, bezpiecznie i czysto. Myślę, że hostele Nomands są godne polecenia, chociaż od polecania ja się raczej trzymam z boku. Fajny dzień, fajny hostel, fajny spacer, fajny wieczór, fajna Nowa Zelandia.

Z Queenstown można się wybrać na wiele wycieczek po okolicy. Ja planowałam przejechać zachodnich wybrzeżem przez lodowiec, a potem w poprzek pociągiem do Christchurch, ale… zawalił się most i nie da się dojechać do miasta skąd odchodzi pociąg. Więc zmieniam plany. Kupuję bilety na autobus. Jeden autobus do Milford Sound, czyli na fiordy. Drugi autobus do Christchurch, czyli na północ – tam muszę dotrzeć w czwartek. Czemu? Niedługo się dowiecie. Będzie niespodzianka! Ale dziś mam jeszcze tzw. dzień wolny więc wskakuję w gondolkę i jadę na górę. I znowu wow! Widok nieziemski. Na jezioro, na góry, na miasto.

Piję kawę i gapię się przez dwie godziny. Warto tu być, oj warto. Pomimo, że pogoda dziś zmienna, raz pada, raz wieje, raz świeci słońce. Nic nie szkodzi. I tak jest wspaniale. Ale czas wracać. Tym razem piechotą z górki, przez las. Jest dziko, zielono i daleko. U podnóża góry cmentarz. Lubię cmentarze, mają w sobie coś niezwykłego, budzą niepewność i fascynację. Szczególnie te położone w miejscach takich, jak to. Więc zatrzymuję się tu na chwilę, a potem włóczę się po mieście. Bez planu, po prostu się gubię i pozwalam się oczarować temu niezwykłemu miejscu.

Pobudka o 6:00. Chłopaki jeszcze śpią, więc wymykam się na paluszkach z pokoju. Jest zimno!!! 7 stopni. Gdzie to lato??? Jezioro spokojne, zero fal, a na szczytach wokół co? Śnieg!!! Jest środek lata, a tu pada śnieg! To jest możliwe chyba tylko w Nowej Zelandii… Wycieczkę na Milford Sound czas zacząć! Nie wiem, jak przeżyję cały dzień w autobusie, ale mam nadzieję, że widoki zrekompensują mój ból. Mówiłam Wam już, że jestem raczej pociągową, a nie autobusową osobą? No ale teraz jakby nie mam wyboru. 4 godziny krętymi, górskimi drogami. Żałuję, że nie mogę się zatrzymywać co pięć minut! Brakuje mi już przymiotników na opisywanie tego, co widzę! Jest bajecznie i zjawiskowo.

Kwitnące łąki, urwiska, stada uroczych owieczek, rwące potoki, szumiące wokół wodospady, białe czubki gór, błękitne jeziora. To nie może być chyba prawdziwy świat! A jednak…

W Milford Sound przesiadamy się na łódkę i płyniemy przez fiordy w stronę oceanu. Wiatr zrywa czapki z głów, a głowy kręcą się wokół jak oszalałe, bo nie wiedzą już na co patrzeć. Czy w lewo na wodospad, czy w prawo na wodospad, czy przed siebie na bawiące się w wodzie delfiny, czy za siebie na wyłaniające się zza zakrętów klify!

Idzie zwariować od piękna przyrody. Jestem bliska rozpłakania się z zachwytu! Na szczęście po dwóch godzinach kończymy rejs, a autobusem wracamy tą samą drogę więc idę spać. W końcu ile razy może ci zapierać dech w piersiach? No ile? W Nowej Zelandii non stop. Nawet jak się jedzie autobusem, którego się szczerze nie znosi.

Zobacz filmik i zasubskrybuj nasz kanał na YouTube!

YouTube video

Więc, żeby nie było tak cudownie rano wsiadam w kolejny autobus. Czas wyjechać z Queenstown. Jakoś się specjalnie tym nie martwię, bo wiem że tu wrócę. Muszę tu wrócić! Martwię się za to 11 godzinami w zakichanym autobusie. Po co ja się sama nad sobą znęcam? Nie można było polecieć samolotem? Za każdym, jak jadę autobusem to obiecuję sobie, że to ostatni raz. A potem jest kolejny i wiem już, że będą następne w Ameryce Południowej. No cóż. Nie ma co narzekać. Trzeba jechać. W końcu czwartek już jutro. A ja muszę być w czwartek w Christchurch, bo…

Kliknij i czytaj kolejną część relacji z podróży dookoła świata! 

Więcej o podróży dookoła świata znajdziesz tutaj.

Jeśli podobała Ci się ta opowieść – zostaw komentarz, albo przekaż dalej! Będzie mi bardzo miło. Dziękuję! Julia.

26 komentarzy

  • janusz pisze:

    przedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

  • janusz pisze:

    n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ame

  • janusz pisze:

    n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.

    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.

    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

  • Robert pisze:

    T0 artykuł z przed kilku lat ale mimo, że jestem facetem mam łzy w oczach bo Julii wrażenia są identyczne z moimi. Nie mam słów na opisanie NZ. To kraj gdzie krajobrazy chyba namalowali bo to niemożliwe żeby były prawdziwe. To miejsce gdzie ze względu na dusze mógłbym mieszkać do tzw. końca życia. Jadę tam w tym roku jeszcze raz bo nie mogę żyć bez NZ. Kto może niech realizuje marzenia. Warto.

  • Karolina pisze:

    No przecudna ta Nowa Zelandia! <3 naprawdę widać tam potęgę natury i to jest piękne 🙂 podobnie jak na Islandii, na której byłam w tym roku-jeśli nie miałaś okazji to polecam, bo także jest przepięęęęękna 🙂 Pozdrawiam! 🙂

  • Aga pisze:

    Hej Juleczko 🙂 do tej pory to Rafał był głównym dostawca wiadomości na temat Twojej podróży. ale postanowiłam walczyć z moją wrodzoną niechęcią do kompa i nadrobić zaległości. To była bardzo słuszna decyzja zauroczyłam się w NZ. od tej chwili lektura obowiązkowa 🙂 zdjęcia Juleczko są fantastyczne…. Dbaj o siebie
    Buziaki
    Agnieszka

    • wherisjuli pisze:

      No wreszcie. Mam nadzieję, że pozostaniesz wierną czytelniczką a ja będę miała o czym pisać 🙂 Buziaki Aga!!! Wielkie buziaki dla Nelki!!!

  • ewa pisze:

    Nowa Zelandia… Wielkie Marzenie 🙂

  • Joanna Ż. pisze:

    Sledze Twojego bloga od poczatku i zniecierpliwiona czekalam na Nowa Zelandie 😉 i tylko potwierdzilas jak tam jest cudownie, a ja tylko zatesknilam jeszcze bardziej za mieszkaniem w takim miejscu, gdzie da sie odczuc nature calym soba, te jej nieskazona czystosc, potege i piekno zapierajace dech, gdzie jest woda i gory (bo wciaz nie moge sie zdecydowac co zachwyca mnie bardziej), gdzie nie ma tlumow, bo wole samotnosc niz glosnych ludzi. Chcialabym sie kiedys tam przeprowadzic. Tylko, jak na ironie, jestem sentymentalnym typem, ktory bardzo sie przywiazal do kawalka ziemi nalezacego jeszcze do mojego pradziadka 😉 Wiec jak tu sie wyniesc na drugi koniec swiata? 🙂
    Pozdrawiam Cie serdecznie, i wiedz, ze czesto o Tobie mysle. To takie niesamowite wirtualnie towarzyszyc Ci podczas tak bardzo odwaznej niepowtarzalnej przygody w Twoim zyciu.
    Joanna Ż.

    • wherisjuli pisze:

      Asiu, to takie fajne że mi towarzysz! Dziękuję, że tu jesteś 🙂 I jednak namawiałabym Cię na NZ… 😉 Pozdrawiam z Polinezji, niestety deszczowej i trochę smutnej…

  • Raffy pisze:

    Julio, jesteś kolejną osobą w mym życiu, która dostarcza Mi nowe miejsca na mej podróżniczej liście . Kolejna chodząca inspiracja. Dziękuję.
    Po Izie i Adze, gdzie razem spędzaliśmy długi weekend na polskich jeziorach, mam nadzieję,że kiedyś przyjdzie taki dzień na wspólny wyjazd, bądź spotkanie przy kawie. Dołączam Ciebie do mych inspiracji na mym blogu. Życzę powodzenia i wytrwałości. Raffy 🙂

  • Danuta Sokolowska pisze:

    I pomyśleć,że kiedyś zbierało się papierowe widokówki ze świata!Pozdrawiamy,Całujemy – Jelenia Góra

  • Alice pisze:

    Matko, codziennie wchodziłam na Twojego bloga sprawdzjąc czy jest juz nowy post. Zakochałam się w Nowej Zelandii tak samo jak w Australii, dzięki Tobie! Coś wspaniałego. Czekam na więcej relacji i powodzenia w dalszej podróży!

  • jeeeeeeeeej, ale Nowa Zelandia jest piękna! zakochałam się w tych widokach!Te góry, te wodospady….ah! Nie daruję sobie jak tam kiedyś nie pojadę, żeby to wszystko zobaczyć na żywo…

    Kurcze, każdy Twój wpis powoduje, że co raz bardziej zazdroszczę Ci tej wyprawy! Serdecznie pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejne relacje 😉

  • pyza88 pisze:

    aaaa Jula zazdroszczę Ci tych widoków. Już wiem ,że KONIECZNIE muszę zwiedzić NZ!!!
    No i nie mogę się doczekać relacji z Polinezji! ;))

    pozdrawiam serdecznie!

    ps: dostałaś mojego maila ?

  • Pati pisze:

    uwielbiam wodospady!!!

  • Rafał pisze:

    Julka, piękne widoki, piękne foty…. 🙂 Pozdrowionka

Leave a Reply